Strach, opisywany na kilka sposobów.
Ona bała się że umrze, nie chciała śmierci, obawiała się jej, po mimo tego w jakiej jest sytuacji nie była na nią przygotowana.
Nie którzy się jej nie boją. Najczęściej to ci którzy wierzą w Boga. Są przekonani że nie mają się czego bać, że Bóg ich obroni, a śmierć to ukojenie i ucieczka do niebios. Inni się z tym pogodzili, na przykład ci śmiertelnie chorzy, dla których nie ma już ratunku. A jeszcze inni jej pragną, mówią że śmierć jest oderwaniem się od problemów i że tam na górze wszystko jest dobre.
Ludzie boją się różnych rzeczy, poczynając od złej oceny w szkole, kończąc właśnie na śmierci, ale jest jeszcze coś co jest potężniejsze od strachu. Coś co jest wszystkim, i bez czego nie możemy przeżyć kolejnego dnia, bo bez niej nie było by nas. Coś co dla nas jest życiem, coś co nas uratowało. Miłość.
- Jak tu jest? - zapytała wykonując swoją pracę.
- A jak myślisz, praca, niewolnictwo i głodówka - odpowiedziała Tina - jestem tutaj już od dwunastu lat, ciągle tak samo, nawet ból jest taki sam, a strachu już nie czuję, zniknął, po prostu zwykłe przyzwyczajenie.
- Zostaw mnie! - krzyczała czternastolatka, wyrywając się.
Padł strzał. Cisza, jak makiem zasiał. Dopadła ją śmierć w tam młodym wieku, Mary, mała Mary umarła.
- Mary! - podbiegła do niej Tina.
- Byłaś dla mnie jak siostra, Tino Parker, dziękuję, znajdź moich rodziców i daj im to - nastolatka wręczyła jej mały liścik i pakunek - kocham cię Tino Parker - wtuliła się w jej serce - zawsze będę cię kochać Tino Parker - wypowiedziała ostatkami sił zamykając swoje szare oczka, w sercu miała miłość do samego końca.
Przytaknęła, nie powiedziała nic, ale jej serce krzyczało, bardzo krzyczało, straciła swoją Mary, była dla niej jak matka, siostra w jednym.
Płakała zaciskając usta, gryzła swoje wargi. Ściskała jej ciało, jeszcze ciepłe, zaciskała pięści, miała ochotę ich wszystkich pozabijać, ale nie miała siły, po chwili poczuła coś dziwnego, taki ból jak nigdy, nienawiść i złość, Bóg dał jej siłę.
- Jesteście okrutnymi ludźmi, zabijacie dzieci, jak możecie, tchórze, pieprzeni tchórze! - wydarła się.
- Jak śmiesz nas obrażać? - podszedł mężczyzna i złapał ją za kołnierz.
- Nienawidzę was, straciłam całe życie! A ona jeszcze w ogóle go nie poznała, mam nadzieję że James zemści się na was tak okrutnie jak wy na innych! - krzyczała mu w twarz, próbowała się wydostać z jego rąk.
- Zostawcie ją - Lyn zareagowała rzucając się na faceta. Waliła mocno w jego plecy, starała się go obezwładnić. On puścił Tinę, i zabrał się za blondynkę. Przycisnął ją do ściany mierząc w nią nożem. Ona uderzyła go z całej siły w krocze, że ten aż się przewrócił. Jej oddech było słychać na drugim końcu sali, wszyscy bacznie się przyglądali, nawet reszta uzbrojonych chłopaków nic nie robiła.
Po paru sekundach podniósł się i szedł w jej kierunku. Złapał za jej kucyk, ona pisnęła z bólu. Przykładał jej ostrze do gardła, lekko ją zranił, z gardła zaczęła lecieć krew. Czerwona ciesz spływała jej po skórze, było jej coraz więcej, i więcej. Oczy zaczęły łzawić, spojrzała prosto w jego ślepia. Mocno przyłożyła mu w twarz. Dotknął policzka, po czym walnął kobietę w brzuch.
Upadła. Zwijała się z bólu, w około niej zrobiło się duże zamieszanie.
- Uciekajcie! - dała znak innym dziewczynom, aby wybiegły przez otwarte drzwi.
Dostawała raz i drugi. Po nogach bili ją metalowym prętem, w brzuch dostawała nogami, w plecy czymś twardym. W około ciemnookiej było mnóstwo krwi. Prawie z każdej części ciała wydobywała się ta substancja. A co się działo w jej głowie?
Ból był nie do zniesienia, po całej powierzchni jej skóry promieniował równie silnie.
Leżała skulona w kącie, w końcu przestali. Zostawili ją w hali. Jedynym pocieszeniem było to że nie którym udało się uciec.
Tina
Czołgała się po ziemi, na nic więcej nie było ją stać. Wszystko miała ubrudzone w błocie i ziemi. Bała się o Lynette. Dzięki niej nie jest już w obozie.
Syczała z bólu, nogi i ręce powoli odmawiały je posłuszeństwa. Usłyszała szelest, jakby ktoś się poruszał.
- Mam cię...powiedział z ciszonym głosem.
- Zostaw mnie! Nie chcę wracać do obozu, pozwólcie mi być wolną - mówiła
Nie odpowiedział, szarpała się, ale nie miała już sił. Chciała uciec, ale nie potrafiła. Towarzyszył jej ból, którego już nie czuła, po mimo tego, że jej ciało było całe pokaleczone, ona nic nie czuła, tylko się bała, że teraz będzie już na prawdę koniec, że nikt jej nie uratuję i że nie zobaczy swoich braci, których kocha. Zamknęła oczy, na rzeczy których nie chciała widzieć, nie może zamknąć serca na rzeczy których nie chcę czuć.
Retrospekcja Tiny
Tego dnia pogoda dopisywała, Tina wracała z swojego ostatniego egzaminu, była zadowolona, bo napisała na prawdę świetnie, liczyła no dostanie się na dobrą uczelnie, i że zacznie prace w najlepszym biurowcu na świecie, u boku swojego ukochanego, którego ojciec jest tam szefem.
Wyjęła telefon, aby zadzwonić do rodziców i powiadomić o prawdopodobnym sukcesie. Na tapecie ukazała się piękna rodzina, James, Matt, jej rodzice i ona. Można stwierdzić - rodzina idealna. Uśmiechnęła się widząc piękną fotografie.
- Halo, mama? - pytając w urządzenie.
- Tak, hej, jak ci poszło? - zapytała uradowana.
- Sama nie mogę w to uwierzyć, ale znakomicie, myślałam że będzie trudniej - odpowiedziała przegryzając wargę.
- To świetnie, wracaj do domu bo szykuję bardzo dobry obiad.
- Co ty robisz, puść mnie - słychać przytłumiony krzyk Tiny, w słuchawce telefonu.
- Tina! - krzyknęła mama - wszystko w porządku?
- Mamo! Pomocy, on nie chcę mnie puścić! - darła się do komórki.
- Córeczko, Tino!
- Mamo! Kocham cię! Mamo! - telefon upadł jej na ziemie rozpadając się na kawałki, to ostatnie słowa jakie wypowiedziała przed zaginięciem, czuła że to jej koniec. Facet porwał ją do samochodu i wywiózł w nieznane, Tina straciła swoją godność, i słuch po niej zaginął.
Cześć!
Przepraszam że tak długo nie było posta, ale no niestety.
Co tam u Was?
Podobało się?
Mam nadzieję, że tak.
Komentujcie itd.
Pozdrawiam.
/ bezimienna.
Oj czekałam na to i znów się nie zawiodłam :)
OdpowiedzUsuńPtysiablog
Dziękuję :)
Usuń