środa, 2 grudnia 2015

Rozdzial dwudziesty pierwszy

- Dawno nigdzie nie wychodziłaś...- westchnęła Kate.
- Może powinnaś gdzieś wyjść, kupić sobie coś nowego, nie mamy prezentów na święta, może byś z nami poszła? - zapytała Alice, siadając obok kobiety patrzącej w ogień kominka.
Zapatrzona w płomyk nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale popatrzyła się na swoje koleżanki. Jeździła palcem po kubku z zimną już herbatą. Nadal się nie odzywała.
- Nie możesz tak się zadręczać.
- Byłaś tam? - zapytała z żalem.
Nastała cisza, dziewczyny spojrzały się na siebie zaskoczonym wzrokiem.
- Pytam się czy tam byłaś? - zrzuciła z siebie ciepłe nakrycie i wybiegła.
- Lyn! ja przepraszam. Lyn!
Wspomnienia nie milknął, zawsze cicho się odzywają w najmniej oczekiwanym momencie. Uderzają w najbardziej czułe punkty.
Chwila wystarczy aby zniszczyć dotychczasową harmonię.
   Widziałam jak je wykorzystywali, jak każda po kolei zabijali, jak one cierpiały. Słyszałam jak krzyczały, słyszałam ich płacz za każdym razem kiedy dostawały w twarz. Czułam jak bolało, czułam każdy ich ból.
   Nie chciała pamiętać, każdy z nas nie chce pamiętać tych okropnych wspomnień.
Starała się zapomnieć, ale gdy przychodził wieczór, wszystko wraca, zaczyna się walka z samym sobą. Myśli się kotłują, w głowie powstaje wielki bałagan, z oczu leją się łzy, a w środku króluję ból, który po przez krzyk próbuje wydostać się na zewnątrz.
Miała tylko nadzieję że to przeminie, że pewnego dnia obudzi się z uśmiechem na twarzy i powie to koniec, to nigdy nie wróci.
Chciała zobaczyć siebie w lustrze jako szczęśliwą dziewczynę. Ujrzeć kogoś kim nigdy nie była.
- Przepraszam - odparła, a wzrok wszystkich dokoła powędrował właśnie na nią.
- Jesteśmy tu po to aby ci pomóc - głos wypełnił ciszę.
- Ja wiem...- wydukała z siebie a jej oczy powędrowały na postać opuszczającą pokój. Zasmuciła się że wyszedł, nie chciała tego mówić, nie chciała mówić tego że nadal go kocha, to byłoby dla niej upokorzeniem, przecież ona się nigdy nie złamie, ona jest silna. On też nie chciał się do tego przyznać, ale to ona była sensem jego życia.
Gdybyś kiedy we śnie poczuła że oczy moje nie patrzą już na ciebie z miłością, wiedz żem żyć przestał - Stefan Żeromski.
- Idziesz z nami? - oderwały ją od myśli o Jamesie.
- Ta-ak - rzekła - tylko się przebiorę i zaraz przyjdę - dodała i poszła do pokoju. Zasmucona przemierzała cały dom, aż w końcu doszła do pomieszczenia, w którym spała. Otworzyła szafę, wyjęła to co wpadło jej w ręce. Założyła to co wzięła i zeszła na dół, gdzie jej towarzyszki już czekały.
Jej myśli stawały się przytłaczające, nie chciała tego, odpychała je, ale nie miała siły. James, James i jeszcze raz On - PRZESTAŃ! PRZESTAŃ! - mówił rozum - Nie mogę...odpowiedziało z rezygnacją serce.
- Ta wigilia będzie najlepsza,  a ja i Oliver dostaliśmy już swój najlepszy prezent, jest tutaj - wskazała na swój brzuch w którym znajdowała się mała istotka. Dziecina była jeszcze jak okruszek.
- Może tam coś znajdziemy dla chłopaków - Lisa wskazała na sklep sportowy.
- To chodźmy tam.
Przekroczyły próg sklepu, kierowały się w stronę pułki z perfumami.
- Ej myślisz że ten jest ładny? - zapytała Sally podając zapach Lyn.
- A dla kogo to?
- Toma...wydaję mi się że taki świeży mu podpasuję a ty co myślisz? - ponowiła pytanie i odłożyła perfumy na regał.
- Podoba mi się, będzie idealny - uśmiechnęła się.
- Może poszłybyśmy na kawę? - zaproponowała Amy.
- Znam dobrą kawiarnie - odparła Alice z energią.
- No to w drogę.
Zdecydowały się na popołudniowy spacer, śmiały się i wygłupiały, a Lynette wreszcie poprawił się humor. Wszystkie były dla siebie bardzo ważne, miały różne charaktery, jedna drugą uzupełniała. Kate była opiekuńcza i miła, pomagała w każdej nawet najmniejszej sprawie. Alice to energiczna i wybuchowa kobieta, robiła wszystko szybko, była szczera i lojalna.
Lisa pomimo swojego małego wzrostu była waleczna, ambitna i dobrze wysportowana, nawet największego siłacza umiała powalić na kolana.
Hana to niezwykle silna dziewczyna, przeszła przez piekło, ale nadal czerpię z życia jak najwięcej, nie poddaje się.
Sally jest niesamowita, inteligentna i zaradna, i skromna przede wszystkim.
Miley - piękna, wrażliwa i cicha dziewczyna, nie udaje nikogo.

Paula, matka Lyn

Nie chciałam tego, żadna matka nie chcę oddać swojego dziecka, bynajmniej nie taka która na prawdę je kocha. Musiałam. Nie miałam wyjścia, inaczej...inaczej by jej juz tu nie było.
Pamiętam że od zawsze mówiłam mu aby się w to nie mieszał. Od początku szkoły nie lubili się, Arthur był taki zaradny, mądry, poukładany i inteligentny, zaś Ben to zbuntowany, rządny władzy, zrobi wszystko aby tylko on miał dobrze. I tak narodził się konflikt, który przerodził się w wojnę pomiędzy dobrem a złem. Kto wygra? 


Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz
Przepraszam.
Nie było mnie tu długo, ale mam nadzieje że mi wybaczycie?
Bardzo chciałabym Wam podziękować za 500 wyświetleń.
Komentujcie itd. 
Pozdrawiam,
/ bezimienna.


niedziela, 22 listopada 2015

Informacje

Przepraszam bardzo, że nie było mnie tutaj bardzo długo, ale niestety powód jest prosty - brak czasu.
Postaram się dodać coś w tygodniu, ale nie obiecuję, bo ten tydzień też mam strasznie zawalony. Ale przyrzekam że tu wrócę w najbliższym czasie.
Pozdrawiam.
Bezimienna.



środa, 11 listopada 2015

Rozdzial dwudziesty

Minął miesiąc od ucieczki z obozu. Lynette zdrowieje, powoli leczy rany. Stara się po raz kolejny żyć od nowa.
Zbliża się magiczny czas. Zapach świąt już wdarł się do Gangu Parkera i na ten okres pozostanie.
Wszyscy nie mogą się już doczekać tego wydarzenia, to już za trzy dni.
Lyn i James nie odzywają się do siebie od ostatniej kłótni, oboje się unikają, ale tak na prawdę gdy tylko mają okazję wzroku od siebie nie odrywają. Spoglądają gdy tylko mogą, ale żadne z nich nie ma odwagi się do tego przyznać.
- Mamy wam coś wspaniałego do powiedzenia - powiedział Oliver, a przy kolacji zapadła cisza - będziemy mieli dziecko.
- Na prawdę, gratulujemy - zareagowała ucieszona Alice, od razu wstała z miejsca, aby pogratulować przyszłym rodzicom.
- Będziecie najlepszymi rodzicami jakich zam - kontynuował gratulacje Peter.
Na twarzach młodych ludzi zagościł uśmiech, pomijając Jamesa i Lyn, którzy siedzieli od siebie oddaleni jak najbardziej było można.
- Lynette...- szturchnął ją Max - nie cieszysz się?
Wyrwał ją z transu, spojrzała na niego, jakby nie wiedziała o co chodzi.
- Tak, oczywiście - przytaknęła - może ja już pójdę...- wstała i odeszła od stołu.
Wszyscy byli tak zaaferowani nowiną, że nikt poza Maxem tego nie zauważył, lecz ten nie zatrzymał dziewczyny.
Chciałam w końcu zacząć żyć, czerpać z tego jak najwięcej, cieszyć się, myślałam że najgorsze już za mną, ale się myliłam. Podobno Bóg daje nam tyle ile jesteśmy w stanie udźwignąć, chyba źle obliczył moje możliwości.
Szła wąski korytarzem ocierając się o jego ściany.
- Zaczekaj - złapał dziewczynę za ramiona i przyciągnął do siebie.
- Puść mnie - wyrwała się, ale chłopak ponowił swój ruch i po raz drugi ich twarze były blisko.
- Nie możemy tak żyć...
- Jak? - zapytała zdenerwowana.
- Traktujemy siebie jak powietrze, Lyn, ja przepraszam...
- Tylko na to Cię stać? - w jej głosie było mnóstwo gniewu i żalu.
- Nie...- i pocałował ją, przyciskając do ściany, ona próbowała się wyrwać, ale facet był silniejszy, po chwili przestała, poddała mu się. Straciła kontrole nad tym co robi.
Parker opierał się rękami o ścianę. Przestał, puścił ją.
Patrzyli sobie przez chwile w oczy, żaden z niech nie wypowiedziało ani jednego słowa. Ich oddechy stawały się jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Odbijały się od ścian, wędrowały po całym korytarzu.
Poszła.
On patrzył się jeszcze na nią, kiedy ta opuszczała korytarz.
Oboje nie wiedzieli co zrobili.
Zawładnęła nimi namiętność, jakiej jeszcze w sobie nie mieli.
Poszła do pokoju, starała się opanować, bo jedyne co chciała zrobić to krzyczeć. Wydrzeć się jak jeszcze nigdy w życiu.
Chodziła nerwowo, wymachiwała rękoma, płakała.
To nie miało tak być, nie tak, coraz bardziej odczuwam brak jego osoby, on jest kimś dla mnie...
Gdy nastał już spokój, przysiadła na łóżku i patrzyła przez okno. Zastanawiała się nad wszystkim co się stało, obserwowała przy tym płatki śniegu spadające na balkon. Umilkła, śmiechy dochodzące z dołu, trochę ją przytłaczały, chciałaby teraz też tam być, śmiać się, ale nie potrafiła, a może też i nie chciała.
Jej problemem było to że nie chciała dać sobie pomóc, oddalała się coraz bardziej od przyjaciół, stawała się samotna po mimo ludzi, którzy starali się zawsze być. Może nie chciała zniszczyć innych, ale przez to niszczyła siebie.
Omijała ich jak mogła, zamykała się w pokoju, nie wychodziła, bo nie chciała mówić o swoich problemach, chciała zmierzyć się z nimi sama, w ciszy, ale czy tak się da?
Czy jesteśmy w stanie sami stawić czoła przeciwnościom? Wydaję się że nie, bo do tego potrzeba miłości, którą ona odtrącała.

Och, jestem teraz w rozsypce
W środku i na zewnątrz
Szukam słodkiej kapitulacji
Ale to nie jest koniec
Nie mogę tego pojąć
Jak zachowujemy pozory
Zachowujemy nas
I choć wiedziałem to od dłuższego czasu
I cała moja nadzieja
Wszystkie moje słowa 
Są nadpisane w gestach
Lecz stoisz na mojej drodze 
Odprowadzasz mnie do domu
I, oh, sprawiłem Ci jedynie ból
Wiem, ale wszystkie moje słowa będą zawsze należeć
Do całej miłości, którą zabrałaś
Gdy stoisz na mojej drodze
Odprowadzając mnie do domu

                                           Ed Sheeran
                                            I'm A Mess


Co czułem? Jakby wszystko co miałem w sobie rozleciało się, jestem w rozsypce w środku i na zewnątrz. 
Jestem głupcem, pozwoliłem na to na co nie powinienem
Straciłem wszystko co miałem
Jeden dzień, to był jeden dzień.
Jedna chwila i rozpadło się całe moje życie, wszystko zamieniło się w koszmar.


Witajcie!
Dzisiaj już 20 rozdział!
Dziękuję że czytacie mojego bloga.
Pamiętajcie aby zawsze skomentować.
Może coś byście zmienili?
Komentujcie.
/ bezimienna.

sobota, 7 listopada 2015

Rozdzial dziewietnasty

Otworzyła oczy i uśmiechnęła się, bo ujrzała to miejsce które chciała zobaczyć od dawna. Wszystko stało na swoim miejscu, ale poza jednym szczegółem. Obok łóżka leżały jej ulubione ciastka, które z pewnością przygotowała Amy, a za nimi sok pomarańczowy. Zanim spostrzegła do pokoju weszła Emma.
- O już wstałaś - westchnęła jakby zrzuciła z siebie największy ciężar.
- Ile spałam? - podciągnęła się na rękach.
- Kilkanaście godzin, jak się czujesz? - siadła obok Lyn.
- Mam wrażenie że moja głowa zaraz pęknie. - znowu opadła na poduszkę.
- To przez te leki, które podał ci Josh.
- Ała! - syknęła spoglądając na swoją zabandażowaną rękę.
- Poczekaj pomogę ci.
- James - powiedziała cicho, miała nadzieje że szesnastolatka tego nie usłyszy.
- Był tu ale kazaliśmy mu iść spać, siedział przez całą noc i kawałek dnia, martwi się bardzo...- nie dokończyła, tak jakby coś ukrywała.
- Nie sądzisz że nie powinnam mu tego wszystkiego wspominać? - zapytała, patrząc w przeciwną stronę
- To co mówisz wychodzi z twojego serca, ty decydujesz co wypowiadasz, a co jest twoją tajemnicą - złapała za jej rękę, a ona natychmiast się odwróciła.
- Dziękuję za wszystko, wtedy jak byłam w obozie, myślałam o was, bałam się...- otarła łzę spływającą po jej policzku - on zabił Tinę na moich oczach, zresztą nie tylko ją, na przykład czternastolatkę.
- To musiało być okropne, nie wiem co on jeszcze robi na tym świecie, kiedy sobie pomyśle...co on im każe robić?
- Wyrób narkotyków, przede wszystkim, ale i inne o wiele gorsze rzeczy, moja matka była jego...sama dobrze wiesz, powiedział mi to, był okropny, ciągle bił - wspominała, jak bolało, jak z serce krwawiło, jak rozlatywało się na kawałki.
- Ciii...nic nie mów, wszyscy jesteśmy, kochamy Cię - uspokajała ją.
- To była siostra Jamesa, zabili ją, ja nie potrafiłam jej uratować.
- To nie twoja wina...- wtuliła się w dziewczynę, obie płakały nastała ciszę, którą przerwali chłopcy, którzy właśnie weszli do pokoju. Nieśli ogromne misie, balony i inne prezenty.
Zaraz za nimi weszły dziewczyny. Gdy tylko zobaczyli że blondynka się obudziła na ich twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Kate szła z wielkim tortem, tak na prawdę nie było żadnej okazji, ale oni postanowili umilić czas Lyn i zrobić wszystko by była szczęśliwa.
Dziewczyna nie wiedziała co powiedzieć, zaskoczyli ją. Po pewnej chwili błądziła wzrokiem, szukała tego jedynego.
Dlaczego ciągle o nim myślisz? - mówi jej rozum - nie można mi nakazać abym przestało czuć - odpowiedziało serce.
- Jesteście kochani - uśmiechnęła się.
- Dobrze Cię widzieć pani Smith! - powiedział radośnie Martin i przytulił dziewczynę, po czym zaczepił białe balony przy łóżku.
- Tęskniliśmy, bardzo...- odparł Max wręczając Lyn bukiet róż.
- Ja najbardziej! - odepchnęła go Alice i ucałowała dziewczynę w czoło. Max spojrzał na nią wściekłym wzrokiem i chwycił w pasie odciągając ją. Zabrał na bok i ucałował w czoło śmiejąc się.
- Przecież nie dawno widziałam ich nienawidzących się...
- Prawda jest taka że wspólny ból integruję, wspierali się bardzo, ale ni mogę zaprzeczyć że ich relacje są dziwne, raz się kochają, a raz chcą się wzajemnie pozabijać i nie odzywają się do siebie miesiąc, serce lubi płatać figle - rzekła Lisa.
- Jak się czujesz? - wtrącił Peter.
- Już lepiej, dziękuję za wszystko.
- Twoja ręka goi się w zaskakująco szybkim tempie, nie długo już w ogóle nie powinno być śladu. - z tłumu wyłonił się Josh tłumacząc dziewczynie stan jej zdrowia.
- Chciałabym wrócić do pracy.
- Nie ma takiej opcji, na razie musisz zostać tu.
- Dobrze wiesz, że pomaganie ludzi to coś bardzo dla mnie ważnego - mówiła lekko poddenerwowana.
- Tak, ale teraz ty musisz dać sobie pomóc.
- Spokojnie przerwijmy tą zbędną kłótnie - powiedziała spokojnie Hana - mów lepiej czego jeszcze ci potrzeba?
- Wszystko co tu jest, czyli wy jesteście mi potrzebni, chciałabym jeszcze porozmawiać z Jamesem.
- Zostawcie nas samych - nagle w drzwiach pojawił się zaspany Parker.
Wszyscy wyszli, zrobili tak jak im powiedział.
- James, ja...przepraszam - uroniła jedną małą łzę.
- Ale za co? Co się stało? - zapytał nie wiedząc o co chodzi.
- Przepraszam, że jej tu nie ma.
- Kogo?
- Twojej siostry, Tiny. - odparła.
- Widziałaś ją, była tam? Żyję? - dopytywał.
Ta tylko pokręciła lekko głową, prawie nie zauważalnie. Odwróciła wzrok spoglądając w okno.
- Przecież dzwoniła...słyszałem ją - nie mógł uwierzyć, po mimo tego że dawno jej nie widział, śmierć Tiny byłaby trudniejsza niż cokolwiek.
- Jej ostatnim życzeniem było usłyszeć wasze głosy, tego życzyła sobie przed śmiercią, jeden telefon, on się zgodził - zaciskała wargi - kazała przekazać że was kocha i że tam na górze ona zawsze jest i będzie was chronić przed wszystkim - płakała.
- To nie możliwe, nie! - krzyczał i wstał z miejsca, chodził nerwowo wykrzykiwał, przeklinał siebie.
- Przepraszam - wydukała ledwo słyszalnie.
- Co z tego, co z tego ona nie żyje, rozumiesz, jej nie ma! - darł się jej w twarz.
Wszystko co teraz czułem to nienawidzenie samego siebie, pieprzony tchórz!
Ona nie wiedziała co robić, zdziwiła się że na nią tak naskoczy, patrzyła bezwiednie w jego oczy. Z nich dało się odczytać więcej niż ze słów, dało się wyczytać to co czuję, bo oczy to zwierciadło duszy.
- Jesteś tego pewna? - do pokoju wparował Matt wraz z Amy.
Pokiwała głową.
- James uspokój się - brunetka przemówiła.
On krzyczał, wziął kubek do ręki i uderzył o podłogę, tłukł następne szklane rzeczy, niszczył to co miał pod ręką.
Matt złapał go za ramiona i próbował uspokoić, Parker jednak popchnął go mocno że ten upadł na ziemię, momentalnie przybiegła reszta i chwycili chłopaka wyprowadzając go z pokoju.
- Wszystko będzie dobrze...- do dziewczyny podeszła przyjaciółka i mocno przytuliła - on nie chciał.


Anioł, ponownie odszedł w zapomnienie
lecz odzyskał z powrotem swoje skrzydła
Gdzie teraz szybujesz, mój aniele?
Gdzie teraz lecisz?

Czy przelatujesz właśnie przez niebieskie bramy, powiedz mi
A może zmierzasz tam, gdzie kończy się świat?
Niewykluczone, że stoisz u mego boku
Czy może jednak jestem teraz całkiem sam?

                                                   Jon Henrik Fjallgern
                                                      Daniels jojk


Czułem pustkę, z oczu lały się łzy a w sercu ból, strata kolejnej osoby boli coraz bardziej, że mam wrażenie że jestem sam.
Boję się że nadejdzie taki dzień, kiedy nikogo przy mnie już nie będzie. Kiedy spojrzę w około siebie, i nie ujrzę nic.
Kiedy po raz kolejny zwiodę swoją rodzinę, kiedy po raz kolejny ktoś zginie przeze mnie. Strasznie się boję.

Hej!
Podoba się?
Piszcie w komentarzach.
Pozdrawiam.
/bezimienna.

środa, 4 listopada 2015

Rozdzial osiemnasty


Bezradność była przytłaczająca, co jeśli ona nie żyje? Co jeśli się spóźniłem, i po raz kolejny ją zawiodłem?
- Nie trać nadziei, James. - powiedziała Lisa łapiąc za jego rękę.
On tylko się na nią spojrzał, nie powiedział nic, bo nie wiedział co ma mówić. Nie chciał myśleć że już jej nie znajdzie.
Jechali w błogiej ciszy, Amy opierała się o ramię Matta. Sally i Miley patrzyły się na siebie, rozumiały się bez słów. Martin bezwiednie patrzył się przed siebie. Tom i Peter wsłuchiwali się w telefon mając nadzieje że może Kate i Oliver mają coś nowego.
Dante wspólnie z Lisą słuchali muzyki. Parker opierał się o okno, w jego oczach była pustka, smutek którego nie potrafił opanować, chciał płakać, ale nie potrafił.
Byłem pewny że się uda, że plan wypali i że ona będzie już z nami.
- Tam coś jest - powiedział Dante wychylając się.
- Sprawdźmy to...

Lynette

Czułam się już aniołem, czułam jak skrzydła unoszą mnie do góry, jakbym leciała przez świat. To uczucie, jeszcze mi nieznane towarzyszyło mi przez parę chwil, kiedy to zrozumiałam że to sen. Ból powrócił, krew leciała a ja nie mogłam się ruszyć.
Czułam jakby czerwona ciesz już dawno mnie opuściła, jakby we mnie nie było już tej substancji, czułam się pusta i zmarnowana.
Serce przestało już bić, a krew przemieszczać się po każdym skrawku mojego ciała.
Pomyślała, o tym jak jej życie minęło, jak to te dobre i złe chwile minęły i nigdy nie powrócą. Całe życie miała przed oczami, smutki, żale, radość i uśmiech.
Wtem nadjechał samochód, oślepił ją, więc odtworzyła ledwo oczy. Prawie nic nie widziała, poza postaciami które się do niej zbliżały. Poczuła lęk, myślała że to Greg ją odnalazł. Słyszała przytłumione głosy.
- Lynette! Lynette! - krzyknął znajomy głos.
Podbiegł jak najszybciej mógł, złapał za jej ramiona i mocno uścisnął. To było nie kontrolowane, ale bardzo szczere, bo tylko brak kontroli pozwala nam na szczerość.
Poczuła ciepło chłopaka. Przetarła oczy i zobaczyła jego zapłakaną twarz, od razu podbiegli pozostali nachylając się..
James szybko podniósł dziewczynę. Trzymał ją za ramiona patrząc prosto w oczy.
Ich twarze dzieliła mała odległość, pozwalała ona usłyszeć bicie serca. Wtedy liczyli się tylko oni, świat poza nimi nie istniał.
- Bałem się że mogę cie stracić...- powiedział łapiąc za jej policzki.
- Już dawno straciłeś, pamiętasz?
- Nie chce pamiętać, wciąż w to nie wierzę - odparł - Boże Lyn, ty krwawisz, postrzelili cię, szybko wsiadaj do samochodu, Josh musi cię...- dalej już nie słyszała, zemdlała.
Zaniósł ją na tylne siedzenie i położył jej głowę na swoich kolanach. Przytrzymywał jej twarz. Siedział zaciskając pięści i gryząc usta, z jego oczu leciały łzy.
Gdy jej to mówiłem, bałem się. To jest dziwne uczucie, ale się wstydziłem cokolwiek mówić przy niej, w jej ślepiach było widać ogromny żal, wstydzę się samego siebie za to co zrobiłem.
Biegli niosąc ją na ramionach, to był wyścig ze śmiercią. Lyn była na skraju wyczerpania i jej serce przestało bić.
Śmierć była bliżej niż kiedykolwiek.
W wielu miejscach w tym momencie odbywa się wyścig ze śmiercią. W pewnym mieście karetka jedzie tak szybko, że mało co sama nie spowoduje wypadku, dlaczego? Bo walczy o to by jak najszybciej dostać się do chłopczyka który może zasnąć na wieki. W innym kraju miało miejsce tragiczne zdarzenie, pijany kierowca potrącił kobietę w ciąży. Ona była bez winy, ale facet kierujący pojazd miał dwa promile we krwi, teraz pozostają mu tylko długie lata do odsiadki.
Dla nas to może być zwykły dzień, a dla śmiertelnie chorych 24 godziny cierpienia. Ty możesz się śmiać, a ktoś własnie traci najlepszy prezent od Boga.

Jakbym zasnęła na długie lata.
Jakbym spała wieki.
Jakbym odpłynęła na morze wiecznego snu.
Jakbym latała po krainie nieba.
Po krainie wiecznego szczęścia.


Hej.
Dzisiaj wyjątkowo.
Mam chwilkę czasu...
Nie, tak na prawdę to nie mam ochoty patrzeć na naukę.
A tak poza tym słuchałam dzisiaj bardzo poruszającego "wykładu"
chyba tak mogę to nazwać.
Trochę się zmieniło,
ale nie mogłam patrzeć jak nie którzy bez serca podchodzili do tego co słyszeli,
czy ludzie w tych czasach nie mają uczuć?
Jak wypowiadali się na tematy o których zupełnie nie mają pojęcia.
To na tyle.
 Pozdrawiam.
/ bezimienna.



niedziela, 1 listopada 2015

Rozdzal siedemnasty

- Jest tu Lyn? - Amy spytała kobiety przy taśmie. Oczekiwała odpowiedzi, czuła że ją obserwują i jak najszybciej chciała odnaleźć dziewczynę.
Nie uzyskała odpowiedzi, wiedziała że się bały cokolwiek z siebie wydusić. Rozglądała się w około, ale nie widziała nikogo kto by choć trochę przypominał Lynette.
Czuła zdenerwowanie, łzy powoli napływały jej do oczu. Skierowała się w stronę wyjścia, wiedziała, że to będzie trudne, tak po prostu wyjść. Jeżeli przejdę obok nich to mnie zauważą, będą pytać. Chwilę myślała, ale nie miała innego rozwiązania jak zwyczajnie przejść przez drzwi.
 Zbliżała się do progu. Obok niego stał wysoki, postawny i umięśniony mężczyzna. Na twarzy miał tatuaż, który przedstawiał smoka, rozciągał się po jego skórze od oka do końca brody. Przerażające. Dobra do roboty, teraz albo nigdy. Skulona przeszła, ale w ostatnim momencie złapał ją za ramię.
- Gdzie ty idziesz, jeszcze dwie godziny pracy - szepnął.
Co mam mu powiedzieć? Co mam mu powiedzieć?
- Emm - przełknęła ślinę, spojrzała mu w oczy i po prostu zaczęła biec.
Nie oglądała się za siebie, myślała tylko o tym aby jak najszybciej znaleźć się w samochodzie.
Szybciej Amy, Szybciej. Mówiła sobie w myślach.
- Matt, gonią mnie! - krzyknęła w słuchawkę.
Zaczęli kierować do niej strzały, ona robiła uniki, dzięki temu w nią nie trafili.  Biegła ile sił w nogach, te powoli zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa, czuł oddech na karku jednego z ochroniarzy, który prawie ją doganiał.
Jeszcze trochę, wytrzymasz.
Była już otoczona, przez uzbrojonych ludzi, nie byli to sami mężczyźni.
Bała się, ale nie chciała się poddawać.
Wtem zauważyła jak Sally bierze jednego faceta od tyłu i przykłada mu nóż do gardła, Alice bije się z jakąś kobietą, a reszta dziewczyn atakuję pozostałość.
- Uciekaj!
Bez zawahania brunetka biegła do samochodu. Dziewczyny też uwolniły się z rąk zabójców.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską Matt.
- Nie było jej tam, już za późno, poszła do Grega, podobno uratowała sporo dziewczyn.
- Cała Lyn - przerwał jej James.
- On jej tego nie daruję, on jest sadystą, zabije ją...co robimy? - zapytała Alice
- Musimy przeszukać cały pobliski teren, Lyn jest na tyle waleczna że łatwo się nie podda, może uda jej się uciec, dlatego musimy być zawsze w pobliżu,
- Masz rację, ona się nie podda - przytaknęli wszyscy.

To nie było tak że ją zostawiłem, staram się odsunąć od siebie te myśli. Musiałem ją chronić, i tyle, ale nie mogę sobie tego wybaczyć, jestem tchórzem.

Lynette

- Nie!!! - krzyknęła chyba najgłośniej jak potrafiła. Na jej oczach uśmiercili Tine, to nie miało się tak skończyć, plan był taki że uciekną razem, życie to jeden wielki plan.
- Cisza, zasłużyła sobie, a teraz kolej na ciebie - parsknął Greg.
- Żadna z tych dziewczyn sobie nie zasłużyła na życie tutaj - mruknęła. Nienawidzę go, nienawidzę, zabiłabym go przy pierwszej okazji, uciekłabym stąd...ale jak? On jest za bardzo inteligentny aby go oszukać, to koniec, to już naprawdę koniec, zaraz dołączę do Tiny, nie chcę tego, ale ból jest nie do zniesienia.
- Powiedziałem zamknij się!
Dostała w twarz.
- Zabierzcie ją do tunelu. - rozkazał.
Wiatr wiał bardzo mocno, na dworze był śnieg. Resztki nadziei uciekły, to już była kwestia czasu albo przeżyje minutę albo nie. Starała się jednak o tym nie myśleć, nie myśleć o śmierci, o tym co zaraz się stanie. Chciała umrzeć szczęśliwa, nie chciała płakać, nie chciała takiej śmierci, ale tylko taka jej pozostała. Bezwiednie patrzyła w czarny tunel, mierzył on kilometry, tak jej się wydawało, nie było widać końca. Trzymał ją facet, widać było że tego nie chciał, robił to bo mu kazano, grożono mu że jego rodzina zniknie.
- Widzisz? - wskazał na korytarz prowadzący przez las, przejście śmierci, tak to nazwał.
Ona nie odpowiedziała, nie chciała nic mówić. Nie miała sił na cokolwiek.
- Kochanie, masz minutę na przebiegnięcie tego, potem do ciebie idę, z tym - pokazał jej strzelbę - i twoje życie dobiegnie końca, a ja będę szczęśliwy, szkoda że ojciec ciebie nie widzi, to będzie najlepsza kara jaką mogłem wymyślić - uśmiechnął się.
- Dlaczego to robisz, nic ci nie zrobiłam, wypuść mnie, błagam.
- Doprawdy? Nic a nic? Otóż twój tatuś zabił mojego rodziciela, i dlatego tu jesteś, a teraz biegnij bo czas się kończy, pamiętaj minuta!
Biegłam, może była jakaś szansa na ucieczkę, może to wszystko się skończy.
Jej oddech było słychać w całym tunelu, starała się jak mogła, biegła jak najszybciej.
- Masz jeszcze 10 sekund! Dziesięć, dziewięć, osiem - słychać było jego przytłumiony głos.
Nie miała już sił, ale wybiegła z korytarza. Chwilę stanęła, aby odpocząć, wiedziała że nie ma zbyt czasu, ale nie miała pojęcia gdzie jest, było ciemno, zimno i głucho. Szum lasu, to tylko słyszała.
- Idę! krzyknął.
Szybko, Lyn, szybko, dasz radę, uciekniesz mu.
Uciekała pośród drzew, z każdym jej krokiem było słychać łamiące się gałęzie. Potknęła się o wystający kamień. Ała. Syknęła z jej kolana leciała czerwona ciecz. To nic, to nic, biegnij.
Nie wiedziała dokąd biegnie, ale nie chciała się poddać, była waleczna i nie pozwoli wygrać temu draniowi.
Starała się o tym nie myśleć, że zaraz zginie.
- Gdzie jesteś! - usłyszała Grega, był gdzieś w pobliżu.
Schowała się za ogromny krzak, miała to szczęście że trudno było ją dostrzec. Widziała go jak powoli się do niej zbliża, zahaczał o śnieg swoją bronią. Myślała że serce jej wyskoczy z piersi, nie wiedziała co robić. Obracała głową, szukała czegoś czym mogłaby go rzucić w kark, on wtedy straci przytomność, ona weźmie pistolet i ucieknie.
Znalazła dużych rozmiarów kamień, podeszła bliżej.
Z całej siły walnęła go od tyłu, jego kolana ugięły się, a ona była wolna. Chwyciła to co chciała i czym prędzej poszła.
Udało się...odetchnęła z ulgą.
Po czuła jak coś płynie po jej ciele. Krew rozprzestrzeniała się po jej nodze. Odsunęła nogawkę. Ujrzała ranę po postrzale. Musiała nie zauważyć, że w nią wcelował, podczas ucieczki przez tunel. Urwała kawałek bluzki i mocno zawiązała na kończynie aby zatamować krew.
Kulała za każdym krokiem noga bolała bardziej. Nie miała siły już iść, zaczęła się czołgać. Cisza wszędzie cisza, żadnej żywej duszy.
Dotarła do drogi, była duża, więc miała jakieś szanse na przeżycie, może ktoś ją znajdzie, albo wykrwawi się na śmierć.

Cześć!
Chciałabym bardzo podziękować za aktywność!
Mam nadzieję że z każdym postem będzie jej więcej.
Jak widać staram się dodawać posty raz na tydzień.
Wydaje mi się że tak pozostanie.
Będą one albo w sobotę, lub w niedziele.
Jeżeli coś miałoby ulec zmianie to oczywiście 
Was o tym poinformuję.
Komentujcie itd. 
Pozdrawiam.
/ bezimienna.

niedziela, 25 października 2015

Rozdzial szesnasty

- Masz być ostrożna, pamiętaj! - ucałował ją na pożegnanie.
- Dla ciebie wszystko - poszła.
- Nie martw się, my się nią zajmiemy - powiedziała Alice.
 Wszystkie bardzo zwinnie dostały się na teren wrogów. Nie było to łatwe, bo obszar przez nich zajęty był ogromny i dobrze strzeżony.
 Każda z dziewcząt chodziła skulona jak przystało na prawdziwą obozowiczkę. Udawały, ale musiały także odnaleźć Lyn.
Przeszukiwały każdy kąt, ale nigdzie jej nie było.
- Przepraszam, jestem tu nowa, szukam Lynette Smith, to moja znajoma - Miley zapytała się blondynki w długim warkoczu.
Dziewczyna zignorowała jedną z bliźniaczek i poszła do przodu, nawet się nie odwróciła.
- Zaczekaj! - krzyknęła, łapiąc za jej ramię.
- Nie wiem...wydukała.
- Wiesz, na pewno wiesz - spojrzała w jej oczy.
- Nie ma jej tu.
- A gdzie? - zapytała.
- Zabrali ją do Grega, wiele dziewczyn dzięki niej uciekło, Tina też, ale chyba ją znaleźli, przynajmniej tak tu mówią - powiedziała i poszła.
Miley stała jeszcze przez chwilę zdezorientowana, pomyślała o Tinie, James dużo o niej opowiadał.
Podbiegła do swojej siostry o wszystkim ją informując.
- Już za późno...on jej tego nie daruje.

Lynette

- Tine udało się znaleźć, i widzisz to wszystko poszło na darmo - chodził w około kobiety przywiązanej do krzesła.
Blondynka ciężko oddychała.
- Nie rób jej krzywdy, błagam - powiedziała cicho.
- Za późno kochanie, zaraz pożegna się z życiem, tak jak ty - powiedział zatrzymując się przy swojej gablocie z bronią. W około było czarno, wszystko było na swoim miejscu, perfekcyjnie poukładane.
 Do sali weszli dwaj mężczyźni, którzy trzymali  ledwo żywą Tine.
- Tina! - krzyknęła Lyn.
- Powiedz im że ich kocham , proszę powiedz im - mówiła ostatkami sił - mogę mieć ostatnie życzenia przed śmiercią? - zapytała spoglądając na Grega.
- Nie zasłużyłaś, ale proszę, możesz - przytaknął.
- A więc chciałabym porozmawiać z moimi braćmi, zadzwonić do nich.
- Dobrze, ale masz 30 sekund, potem kończysz rozmowę.
Aż dziwne że Greg od tak się zgodził, bez sprzeciwu. Może ma jakiekolwiek uczucia.
Wziął telefon i wykręcał numer, w pomieszczeniu była cisza, słychać było tylko stukanie w telefon.
-  Masz - rzucił urządzenie przed nogi.
- Halo? - usłyszała głos Matta, jej oka poleciała pojedyncza łza.
- To ja Tina...wybełkotała, a w słuchawce nastała cisza, a potem wołanie.
- Tina! Tina, gdzie jesteś? - zapytali.
- To koniec, już mnie nie znajdziecie, za późno, czeka mnie spotkanie z rodzicami tam na górze, spełnili moje ostatnie życzenie, chciałam z wami porozmawiać, usłyszeć wasze głosy. powiedzieć jak bardzo was kocham...- pochlipywała - jesteście wszystkim dla mnie, najlepsi bracia na świecie, dziękuję za wszytsko, za te piękne chwilę, dziękuję że was mam, zawsze jako anioł będę się wami opiekować, kocham was - płakała.
- Nie możesz, znajdziemy cię, Tina, to nie prawda.
- Wszystko co najlepsze mnie w życiu spotkało to wy...przepraszam.
Odłożyła słuchawkę, płakała, krzyczała. Nie chciała takiego życia, nie spodziewała się że jedna chwila zmieni wszystko. Miała wszystko obmyślone, plan na życie.
Pierwszy punkt - miała dostać się na najlepszą uczelnie, zdać wszystkie egzaminy celująco i pójść na wymarzone studia.
Drugi punkt - skończyć nauczanie i dostać pracę u ojca swojego chłopaka. Zarabiać miliony, być najlepszą.
Trzeci punkt - małżeństwo. Idealny mąż, a ona miała być perfekcyjną żoną.
Czwarty punkt - dzieci, dwójka. Chłopiec miał mieć na imię Andrew, a dziewczynka - Sue. Rodzina wspaniała.
Piąty punkt - luksusowy dom.
Szósty punkt - szczęśliwy dziadkowie.
Siódmy punkt - aktywne starzenie się.
To było siedem punktów do szczęścia, wszystko to jeden idealny plan. Ale o czymś zapomniała. Zapomniała że nie zawsze idzie wszystko po naszej myśli, jedna chwila, gest, słowo, może zmienić to co udało się nam zbudować. Cały nasz świat może runąć.
- No dobrze, koniec, stań tam - facet rozkazał Tinie, aby poszła pod ścianę.
Dziewczyna zrobiła to, nie miała innego wyjścia. Zrozumiała że nic nie zrobi, koniec, to już koniec życia Tiny Parker.
Patrzyła w jego błękitne oczy, stali twarzą w twarz. Jej brązowe ślepia wpatrywały się w oczy zabójcy jej rodziców.
- Boisz się? - zapytał.
- Nie, nigdy się ciebie na bałam. Jak mam się bać osoby, która nie ma ani krzty miłości w sercu, która  nie wie jak jest kochać?! - mówiła - to ty powinieneś bać się siebie, jesteś tchórzem Greg.
Zapadła cisza, chłopak zaczął celować do niej pistoletem. Przyłożył broń do jej głowy. Poczuła zimno.
Strzelił.
Odeszła z tego świata, teraz jest aniołem.
Niezwykle dobrą anielicą.
Teraz lata pośród gwiazd, które oświetlają jej śnieżno białe skrzydła.
Jest najpiękniejsza ze wszystkich.
Najbogatsza w dobro i miłość.
Nasz piękny anioł stróż.

Podobało się?
Komentujcie.
Następny rozdział, niestety nie wiem kiedy  będzie.
Pozdrawiam,
/ bezimienna.