poniedziałek, 12 października 2015

Rozdzial czternasty



Najlepszą rzeczą jaką możemy mieć, to jest wiara. Nie chodzi tu o wiarę w jakąś religię, czy bóstwo, tylko na przykład w wiarę w niemożliwe. Często zapominamy że wiara w coś nie osiągalnego powoduje że możemy to mieć, kiedy mocno wierzymy możemy osiągnąć wszystko. Wiara kojarzy się z marzeniami, tak ja mam. Po mimo to że wiara czy marzenia dają nam praktycznie wszystko trzeba też działać, tego zabraknąć nie może. Jedno bez drugiego jest bezwartościowe.
Najlepsze w tych dwóch uczuciach to to, że możemy wierzyć w to co chcemy, marzyć sobie bez końca. Nikt tego nam nie zabierze, bo to jest rzecz indywidualna. Ludzie mają różne marzenia i cele. Dla jednych marzeniem jest błahostka, drudzy chcą aby ktoś ich pokochał bezwarunkowo, nie chcą czuć się samotni. Ale dla wszystkich marzenia i wiara są równie ważne.
 Tina przestała wierzyć, w to że uda ją się uratować, od paru lat straciła już resztki jakiejkolwiek nadziei na wolność. Czego tu się dziwić, straciła wszystko co dla niej najważniejsze. Nie ma żalu do barci że nie podołali, ale jej oczekiwania były inne. Codziennie przed snem marzyła jak to James i Matt ratują ją z tego okropnego obozu, jak wszystkie inne kobiety są wolne, wracają do swoich rodzin, cieszą się.

Lynette

Serce ledwo co biło. Nie ruszała się. Leżała w hali, była sama. Zostawili ją. Umierała. Bezwiednie patrzyła się w sufit, z jej oczu leciały łzy. Czuła się strasznie, bezwartościowa, brudna. Czuła się jak przedmiot, który ktoś zostawił. Zamknęła oczy, w tym momencie chciała umrzeć, ból był nie do zniesienia, nie chciała już nic czuć. Myślała o najlepszych wspomnieniach, kiedy to poznała Amy i Emme. Wyobraziła sobie właśnie je. Najważniejsze osoby w jej życiu. Kochała je jak siostry. Ich przyjaźń nie była zwyczajna, była trwalsza. Jak to mówią prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Tak właśnie było. Wszystkie trzy z domu dziecka, pozostawione same sobie. Liczyły się tylko one, nie zostawiły jej, były zawsze.
Jedyna myśl, która krążyła jej po głowie to to że nie zdarzy im tego powiedzieć, jak bardzo ich kocha, i że są dla niej wszystkim. I że nie przeprosi za wszystko, za to że czasami się kłóciły. Że nie podziękuje za wszystkie dobre rady, za to że ich ma i za to że kochały ją do końca.
- Ruszaj się! - krzyknął
Dziewczyna nie reagowała, nic jej nie obchodziło, to i tak nic nie zmieni.
- Podnoś się! - podszedł bliżej - głucha jesteś, czy co?! Przez ciebie dużo dziewczyn uciekło, dzisiaj będzie twój koniec - złapał za ramię i szarpnął - idziesz do Grega! - podniósł dziewczynę i ciągnął za sobą, po podłodze.

Gang Parkera

- Lynette o mnie wspominała? - zapytał James siostry.
- Tak...odpowiedziały nie pewnie, w tle leciały odgłosy wiadomości.
Wiadomość z ostatniej chwili. Dwójka ludzi uratowana przed nadjeżdżającym tirem. Kolejne niewyjaśnione zdarzenie, kim są tajemniczy bohaterzy?
- Daliście radę, barwo! Matt zaczął klaskać Dantemu i Lisie.
- Jak to, to wy? - zadała pytanie zdziwiona Amy.
- Chodź - Matt złapał brunetkę za rękę i pociągnął za sobą. Weszli do sekretnego pomieszczenia grupy. Było pod ziemią.
- Patrz. to wszystko jest o nas. Wskazał na zdjęcia, wycinki z gazet. To wszystko znajdowało się na dużej korkowej tablicy - tutaj są nasze osiągnięcia sportowe, naukowe i inne. Lisa jest na przykład najlepszą karateczką świata, ale nigdy nie podaje swoich prawdziwych danych. Jak widać cała drużyna jest w czymś dobra - dodał.
- Łał, dużo tego!
- No tak, trochę się nazbierało, przez te wszystkie lata - odstawił dyplom Lisy na miejsce, nie odrywając wzroku od Amy.
Ona lekko się uśmiechnęła, nastała nie zręczna cisza.
- Mogę coś ci powiedzieć - zaczął.
- Tak, pewnie...
- Nigdy nie poznałem nikogo tak wspaniałego jak ty, nigdy tak bardzo nie kochałem. Te uczucie było mi obce, utrata siostry, śmierć rodziców, wypadek brata. Nie miałem uczuć, do czasu, gdy zobaczyłem twoje oczy - podszedł do kobiety, łapiąc za jej policzek.
- Znam to uczucie...- pocałowała jego lodowate usta, brakowało im ciepła drugich warg. Brakowało mu miłości, bo tylko ona jest w stanie stopić lód w sercu, i ból duszy.
 On oddał pocałunek, tym razem mocniej. Wziął ją na ręce i posadził na pobliskim stoliku. Nie mogli zahamować swoich uczuć, pokochali się szybko, jedno spojrzenie w oczy i wszystko jasne.
 Chłopak dotykał ją po plecach i ramionach kończąc na szyi. Ich ciała były do siebie przyciśnięte. Jeden pocałunek za drugim, brakowało im tchu. ale nie potrafili przestać,  to było silniejsze, i nie planowane. Czuła się świetnie, tego jej brakowało, uścisku mężczyzny, prawdziwego faceta, który ją kochał.
- Kocham cię i nigdy nie przestanę, droga Amy.
- Prawie się nie znamy - mówiła w przerwach.
- Musimy to zmienić, od dzisiaj tylko ty i ja...
- Nie skrzywdzisz mnie? - zapytała patrząc mu w oczy.
- Nie śmiał bym...- wstał i pociągnął dziewczynę.
- Moje serce jest bardzo kruche, boję się że się połamie na kawałki - złapała za jego drugą rękę.
- Zabił bym tego kto by to zrobił - ucałował ją w czoło.
Nie ważne ile będzie przeszkód zawsze ci sobie pisani kiedyś na siebie wpadną.

Witajcie!
Dodaje ten rozdział dzisiaj, 
ponieważ znalazłam trochę czasu na to.
Mam nadzieje że się podoba.
Bo się podoba, prawda?
Komentujcie,
Wyrażajcie swoją opinię.
Itd.
Pozdrawiam,
/ bezimienna.

1 komentarz: