wtorek, 1 września 2015

Rozdzial drugi


Nadzieja, coś co pozwala nam przetrwać, to kolejna piękna rzecz po miłości, mieć nadzieje. Nadzieja na lepsze jutro, nadzieja na lepsze życie, na miłość, żyjmy nadzieją...
 Jako ostatni wyszli z porannej zmiany. Była już 21, powinna skończyć o 16, ale dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. Lynette miała za sobą dzisiaj te gorsze i jaki i te lepsze chwile, chyba teraz każdy dzień będzie tak wyglądał.
- Chciałem ci podziękować za wszystko, ale pamiętaj nadal mam cię na oku i nie dokończa ci ufam, ale pomijając to i tak spisałaś się świetnie. Podszedł do zmęczonej dziewczyny.
- Przecież od tego jestem, moja praca to pomaganie ludziom nie zależnie od sytuacji, a właśnie co z naszym pacjentem, gdy nas nie ma? Zapytała oczekując odpowiedzi.
- Profesor Blue jest w to wtajemniczony i wie o całej sytuacji, gdyby o tym nie wiedział już dawno by mnie tu nie było, jeszcze parę pielęgniarek wie o co chodzi, na przykład Lil - odpowiedział.
- To dlaczego jak masz taką drużynę, mnie też prosisz o pomoc, wyszeptała.
- Tak wyszło, w sumie sam nie wiem...może podwieźć Cię do domu? Zaproponował otwierając drzwi do swojego samochodu.
- Nie, dziękuje, ale mam swoje auto i nie mogę go tu tak zostawić, a poza tym mieszkam daleko i pewnie Taylor by mnie zabiła, zachichotała.
- No to lepiej nie ryzykuj - zaśmiał się wchodząc do pojazdu, i machając dziewczynie. Złotowłosa odmachała mu na pożegnanie i poszła w kierunku swojego samochodu. W sumie  żałowała że odmówiła, bo zrobiła by na złość Tay, ale to nie w jej stylu. Jazda mijała dobrze, lekko uchylone okno, przez które wpadał zimny wiatr. Wszystko byłoby dobrze, dopóki kobieta nie zorientowała się że ktoś cały czas za nią jedzie. Dziewczyna zaczęła jechać szybciej, a samochód za nią również przyśpiesza. Przestraszona znowu dodała gazu, przez chwilę nawet pomyślała że to wszystko jej się zdaję, że może to przez jej przeszłość, przez strach, który dokuczał jej parę lat temu, kiedy to musiała się ukrywać. lecz zmieniła zdanie gdy pojazd był już obok niej, w oknie siedział dziwny mężczyzna, wyglądał nie ciekawie, miał pełno tatuażów na ciele, do tego był ubrany w skórę i wydawał się niebezpieczny. Przełknęła ślinę gdy ten zablokował jej przejazd, ona przestraszona bała się wysiąść z auta, lecz podejrzany chłopak podszedł do jej okna, wtedy mogła zobaczyć dokładnie jego twarz, pełna kolczyków i dziwnych blizn, kojarzyła tą twarz, bała się że może to być związane z tym co było kiedyś, bała się że to początek czegoś gorszego.
Serce biło jej coraz szybciej, gdy ten wybijał szybę w jej aucie.
- Proszę nie rób tego...wyszeptała, zaś on wyśmiał ją. Dziewczyna wzdrygnęła. ten otworzył drzwi i siłą wyciągnął dziewczynę. Lynette próbowała się wyrywać, lecz tamten miał za dużo siły.
- Zostaw mnie! - krzyczała.
- Mogę zrobić co będę chciał, odpowiedział przybliżając twarz dziewczyny do siebie. Niespodziewanie z zakrętu wyjechał kolejny samochód z którego wysiadły cztery postacie. Jedna z nich to była kobieta, brunetka dosyć wysoka, trzy pozostałe osoby to faceci, każdy z nich był dobrze zbudowany. Pierwszy miał dosyć ciemną karnację, drugi był blondynem, a trzeci brunetem. Wszyscy zmierzali w kierunku całej sytuacji. Facet który trzymał  Lynette za szyję puścił ją i mocno odepchnął, że kobieta upadła. Szybko odsunęła się i wstała.
- Uciekaj! krzyknęła dziewczyna, która nie dawno przyjechała. Ciemnooka wsiadła szybko do samochodu, ale nie miała odwagi odjechać, słyszała strzały, dlatego wysiadła z auta i poszła w kierunku bijatyki.
- Nie słyszałaś, uciekaj zanim zrobi ci krzywdę. Chłopak o ciemnej karnacji Nadzieja, coś co pozwala nam przetrwać, to kolejna piękna rzecz po miłości, mieć nadzieje. Nadzieja na lepsze jutro, nadzieja na lepsze życie, na miłość, żyjmy nadzieją...
 Jako ostatni wyszli z porannej zmiany. Była już 21, powinna skończyć o 16, ale dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. Lynette miała za sobą dzisiaj te gorsze i jaki i te lepsze chwile, chyba teraz każdy dzień będzie tak wyglądał.
- Chciałem ci podziękować za wszystko, ale pamiętaj nadal mam cię na oku i nie do końca ci ufam, ale pomijając to i tak spisałaś się świetnie. Podszedł do zmęczonej dziewczyny.
- Przecież od tego jestem, moja praca to pomaganie ludziom nie zależnie od sytuacji, a właśnie co z naszym pacjentem, gdy nas nie ma? Zapytała oczekując odpowiedzi.
- Profesor Blue jest w to wtajemniczony i wie o całej sytuacji, gdyby o tym nie wiedział już dawno by mnie tu nie było, jeszcze parę pielęgniarek wie o co chodzi, na przykład Lil - odpowiedział.
- To dlaczego jak masz taką drużynę, mnie też prosisz o pomoc, wyszeptała.
- Tak wyszło, w sumie sam nie wiem...może podwieźć Cię do domu? Zaproponował otwierając drzwi do swojego samochodu.
- Nie, dziękuje, ale mam swoje auto i nie mogę go tu tak zostawić, a poza tym mieszkam daleko i pewnie Taylor by mnie zabiła, zachichotała.
- No to lepiej nie ryzykuj - zaśmiał się wchodząc do pojazdu, i machając dziewczynie. Złotowłosa odmachała mu na pożegnanie i poszła w kierunku swojego samochodu. W sumie  żałowała że odmówiła, bo zrobiła by na złość Tay, ale to nie w jej stylu. Jazda mijała dobrze, lekko uchylone okno, przez które wpadał zimny wiatr. Wszystko byłoby dobrze, dopóki kobieta nie zorientowała się że ktoś cały czas za nią jedzie. Dziewczyna zaczęła jechać szybciej, a samochód za nią również przyśpiesza. Przestraszona znowu dodała gazu, przez chwilę nawet pomyślała że to wszystko jej się zdaję, że może to przez jej przeszłość, przez strach, który dokuczał jej parę lat temu, kiedy to musiała się ukrywać. lecz zmieniła zdanie gdy pojazd był już obok niej, w oknie siedział dziwny mężczyzna, wyglądał nie ciekawie, miał pełno tatuażów na ciele, do tego był ubrany w skórę i wydawał się niebezpieczny. Przełknęła ślinę gdy ten zablokował jej przejazd, ona przestraszona bała się wysiąść z auta, lecz podejrzany chłopak podszedł do jej okna, wtedy mogła zobaczyć dokładnie jego twarz, pełna kolczyków i dziwnych blizn, kojarzyła tą twarz, bała się że może to być związane z tym co było kiedyś, bała się że to początek czegoś gorszego.
Serce biło jej coraz szybciej, gdy ten wybijał szybę w jej aucie.
- Proszę nie rób tego...wyszeptała, zaś on wyśmiał ją. Dziewczyna wzdrygnęła. ten otworzył drzwi i siłą wyciągnął dziewczyne. Lynette próbowała się wyrywać, lecz tamten miał zadużo siły.
- Zostaw mnie - krzyczała.
- Moge zrobić co będę chciał, odpowiedział przybliżając twarz dziewczyny do siebie. Niespodziewanie z zakrętu wyjechał kolejny samochód z którego wysiadły cztery postacie. Jedna z nich to była kobieta, brunetka dosyć wysoka, trzy pozostałe osoby to faceci, każdy z nich był dobrze zbudowany. Pierwszy miał dosyć ciemną karnację, drugi był blondynem, a trzeci brunetem. Wszyscy zmierzali w kierunku całej sytuacji. Facet który trzymał  Lynette za szyję puścił ją i mocno odepchnął, że kobieta upadła. Szybko odsunęła się i wstała.
- Uciekaj! krzyknęła dziewczyna, która nie dawno przyjechała. Ciemnooka wsiadła szybko do samochodu, ale nie miała odwagi odjechać, słyszała strzały, dlatego wysiadła z auta i poszła w kierunku bijatyki.
- Nie słyszałaś, uciekaj zanim zrobi ci krzywdę. Chłopak o ciemnej karnacji przypominał. An stanęła i nie wiedziała co zrobić, opanował ją chaos, nie miała pojęcia skąd wzięli się nieznajomi, może tylko przejeżdżali, ale wyglądało to tak jakby się znali. Przez 15 minut słychać była tylko strzały, hałas od pistoletów, i dym od kul. Lyn schowała się w bezpieczne miejsce, może to było głupie ze nie odjechała ale nie potrafiła zostawić swoich wybawców. Po chwili wszystko ucichło, jedyny dźwięk to pisk opon. Następnie usłyszała czyjeś głosy.
- Chyba się przestraszył. Powiedział kobiecy głos.
- Przestań, nic go nie powstrzyma. Gdyby nie był sam na pewno to by się tak nie skończyło, przecież nie przegapił by takiej okazji. Tłumaczył.
- Dziewczyna miała szczęście że byliśmy w pobliżu, spisaliśmy się, patrz ona tam jest. Ukrywająca się dziewczyna wychyliła się zza rogu i zaczęła iść w ich kierunku.
- Dziękuję, burknęła cicho.
- Nie ma za co, ale uważaj następnym razem. Powiedziała brunetka - A teraz idź zanim wróci - dodała i weszła do samochodu.
- Ale skąd wiedzieliście...- nie pozwoliła jej dokończyć.
- Magia. Powiedziała i odjechała razem z przyjaciółmi. Dziewczyna stanęła jak wryta, po czym ledwo wsiadła do auta - To było niesamowite - powiedziała cicho i ruszyła. Do domu miała już niedaleko dlatego po pięciu minutach już była przed domem. Przygnębiona otworzyła drzwi wejściowe.
- Boże  Lynette co się stało? W progu stanęła Emma. Zdziwiona wyglądem koleżanki, która prawie zemdlała, zaprowadziła ją do salonu.
- Mów szybko, poczekaj tylko przyniosę coś do picia. Dziewczyna po chwili była z powrotem, wręczyła jej szklankę wody i przykucnęła przy niej.
- Wszystko znowu się zaczyna...kobieta opowiedziała jej całą historię.
- Damy sobie radę, cii, wszystko będzie dobrze...młoda przytuliła się do Lynette pocieszając ją.
- Gdzie jest Amy? Zapytała zapłakana.
- Pojechała po coś do jedzenia. A ty teraz idź weź sobie gorącą kąpiel i odpręż się, należy ci się, a potem przyjdź do nas i napijemy się gorącej czekolady, poplotkujemy trochę. Blondynka czule uśmiechnęła się do przyjaciółki - będzie dobrze - dodała.
 - Dziękuję że ze mną jesteście. Przytuliła się do niej i wstała. W duchu bała się o Amy, po tym co stało się dzisiaj nie wie co myśleć.
 Odpaliła parę świeczek, nalała wody i wlała swój ulubiony płyn, który zrobił ogromną pianę. Chciała zmyć z siebie ten brud, po mimo tego że ten nieznajomy chłopak nic jej nie zrobił, ale czuła się nieswojo. Zrelaksowała się, włączyła swoją ulubioną muzykę i odpłynęła, było jej bardzo dobrze, odpoczęła i odprężyła się. Kiedy woda była już zimna dziewczyna zakończyła relaks. Wyszła z wanny okrywając się ręcznikiem. Porządnie się wytarła i przebrała w piżamę.
 Gwiazdy tej nocy były piękne, niebo było prawie że czarne, cisza i spokój, cichy wiatr towarzyszył tej porze dnia. Jeziora szumiało, a korony drzew lekko o siebie pocierały, harmonia. Dziewczyny siedziały naprzeciwko siebie popijając wcześniej przygotowany napój, ta chwila mogła by trwać i trwać. W około nich były pozapalane świeczki, wszystko miło swój nastrój, taki romantyczny i ciepły. Opatulone w koc wspólnie śmiały się i opowiadały sobie historie ze swojego życia. Wspominały dawne czasy. Mówiły sobie co to się dzisiaj stało, tak było każdego dnia, miały siebie, każda z nich była dla innej rodziną, wspierały siebie i były zawsze.
 Kolejny poranek, tym razem niestety deszczowy i ponury.
- Mam tu list dla ciebie, rzekła Amy.
- Oooo a co to? Powoli otwierała kopertę, była zdziwiona bo rzadko je dostaje.
Twoja matka żyje...
Baker Street 7
- Chyba ktoś chce zrobić mi nie zły żart...powiedziała dokładnie oglądając kartkę. Patrz - pokazała brunetce, która szykowała się do pracy. Nie wierzyła w to że tak jest, bo zawsze w ośrodku tłumaczono jej ze gdy była malutka jej rodzice zginęli w wypadku.
- To nie jest śmieszne, takie żarty są nie na miejscu. Podeszła do tego poważnie, jak zawsze.
- W sumie skąd ta osoba wie gdzie mieszkam, ale po co ktoś miałby to robić. Odłożyła kopertę na blat, a następnie wsunęła szpilki i założyła jeansową kurtkę.
- Może pójdźmy tam i dowiem się o co chodzi. Zaproponowała.
- Nie wiem zobaczymy potem, dobra ja muszę się już iść, wiesz jaka jest sytuacja, Josh na pewno chce abym była wcześniej.
- Dobra to pa, widzimy się wieczorem. Zamknęła drzwi i ruszyła do pracy. W głowie ciągle miała ten list, zastanawiał ją, bo w sumie fajnie byłoby poznać matkę i zapytać się czemu ją zostawiła, ale z drugiej strony nie była pewna czy poszłaby na to spotkanie, czy dała by radę.
 Weszła do sali w której leżał pacjent Cookera. Wyglądał już trochę lepiej, ale wciąż nie było za dobrze z jego wzrokiem, Josh nie pozwalał jej odkrywać bandaża, bo chcę zająć się tym osobiście. Lynette  miała pilnować, czy nikt z zewnątrz nie wie o dziwnym przepadku i czy chłopak po wybuchu ma wszystko czego potrzebuję. Stała nad nim i bacznie się mu przyglądała, był taki znajomy ale za razem nie wiedziała skąd go kojarzy, dziwiło ją to bo ostatnio spotyka dużo takich osób, nawet zastanawia się czy chory facet to nie ten kogo widziała dzień wcześniej w kawiarni.
- To ja powinnam być na twoim miejscu, u boku Josha. Usłyszała znajomy głos, to Taylor.
- Nie możesz tu być, wracaj do swoich pacjentów. Powiedziałam cicho, aby nie obudzić chłopaka.
- Nie będziesz mi rozkazywać, rozumiesz, powiedziała coraz głośniej.
- Taylor wyjdź, do pokoju wszedł Cooker z dwoma napojami w rękach. Dziewczyna spłoszyła się, ale po chwili wyszła.
- Postanowieniem że muszę ci się odwdzięczyć za wczorajszą kawę. Uśmiechnął się. Kobieta była lekko zdziwiona, ale po chwili odwzajemniła gest.
- Dziękuję - wyszeptała biorąc kubek w ręce - a co u naszego pacjenta - zapytała.
- Wszystko w normie, rany powoli się goją, ale boję się o jego wzrok, bo może nie widzieć, albo częściowo stracić wzrok, jest to bardzo prawdopodobnie czy jego obrażeniach, ale musimy być dobrej myśli może z czasem jego stan się poprawi, ale trzeba liczyć na cud.
- Aha, no ja postaram się jak mogę, ale jak do tego doszło, do tego wybuchu?
- Nie mogę ci powiedzieć, to jego prywatne sprawy, wystarczy że ja wiem. Odpowiedział bez wahania.
- No cóż jak tak to tak, dobra ja idę sprawdzić co u niego, a potem sprawdzę co jest u innych, do zobaczenia. Jak powiedziała tak i zrobiła, zajęła się tym co do niej należy czyli ratowaniem ludzi. Weszła do pokoju pielęgniarek, z którego dochodziły głośne wrzaski. Zaniepokojona przekroczyła próg pomieszczenia. Zauważyła jak Joe, mąż Lil ją szarpie.
- Zostaw ją! Weszła pomiędzy nich.
- Nie twoja sprawa, odepchnął dziewczynę. W niej aż buzowało, miała ochotę mu przyłożyć, ale nie mogła zapomnieć że jest w pracy. Z jej ust zaczęła lecieć krew, bo mocno walnęła w ścianę. Otarła usta i znów ruszyła w kierunku damskiego boksera.
- To jest twoja żona, jak możesz, t jest tylko oznaka że nie jesteś mężczyzną, traktujesz ją jak rzecz, jak lalkę, a czy prawdziwy mężczyzna bawi się lalkami, Joe, macie dziecko, prześliczną Elle, czy aby na pewno chcesz aby przechodziła przez piekło, chcesz żeby widziała swojego ojca za kratkami, albo jak biję po raz kolejny jej matkę, chcesz tego? Podeszła do chłopaka który był jak w transie, nie opamiętanie bił swoją żonę, był chory psychicznie, bo nie radził sobie z emocjami.
- Przestań Joe, proszę...błagała kobieta.
- Masz to na co zasłużyłaś, walnął ją następny raz. Tay przyglądała się całemu zajściu, śmiała się, nie raczyła nawet zadzwonić lub wezwać pomoc. Lynette spojrzała na nią błagającym spojrzeniem, ledwo trzymając się na nogach. A ona? Ona po prostu wyszła, nic a nic nie zrobiła.
 Agresywny mężczyzna był w takim transie, że chwycił za szklany przedmiot i zbliżał się w kierunku An. Gdy już miał wycelować, to były milimetry, sekunda, a zdarzyłaby się tragedia. W tym momencie Lil przyłożyła mu czymś twardym w twarz.
- Ciii...spokojnie Lil, już koniec jesteś bezpieczna. Lyn podbiegła do czarnoskórej i mocno ją przytuliła.
- Już nigdy mnie nie zobaczy, tak jak i Elle, nie pozwolę mu - płakała. Dziękuję Lynette  - dodała.
 Ten dzień był istną tragedią, ta sprawa z Lily, dobrze że to już koniec, facet odpowie za wszystko, za usiłowanie zabójstwa i znęcanie się nad żoną. I jeszcze ten list, dziewczyna miała mętlik w głowie, nie wiedziała, nie miała pojęcia od kogo ten list i co on ma oznaczać, dlatego zdecydowała się że musi to załatwić raz na zawsze. Pójdzie do tego mieszkania i dowie się prawdy, może ta decyzja była zbyt pochopna, ale czuła że musi to zrobić sama. Trochę się bała, w myślach krążyła jej nawet jakaś pułapka, po ostatnich zdarzeniach wszystko było możliwe. Wysiadła z auta, jeszcze dokładnie czytając adres


Twoja matka żyje...
Baker Street 7

- Emm to chyba tutaj - powiedziała. Jej największym marzeniem było odnaleźć swoją rodzinę, nikogo nie znała, nie miała pojęcia skąd pochodzi, jeszcze rok temu ją to totalnie nie obchodziło, ale teraz..musi dowiedzieć się prawdy. Ten adres wydawał się jej znajomy, jakby już kiedyś gdzieś go słyszała. Podeszła do drzwi, cały dom wydawał się zimny i surowy, biała elewacja i czarny dach. Zadzwoniła dzwonkiem, w przedpokoju zapaliło się małe światło.
- Kto tam? zapytał głos.
- Mam bardzo ważną sprawę, mógł by pan otworzyć? Zapytała poddenerwowana.
- A o co chodzi? Zapytał mężczyzna z ciężkimi siwymi włosami i w okularach.
- Bo ja dostałam taką kartkę, znaczy szukam swojej rodziny, jestem z domu dziecka i bardzo mi zależy na prawdzie - odpowiedziała.
- No to proszę wejdź...otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę do środka. Staruszek podał jej herbatę i ugościł w małym, przytulnym saloniku, w brew pozorom dom w środku był bardzo ciepły.
- A więc co chcesz wiedzieć? Dopytał .
- dzisiaj rano dostałam pewien list i jest w nim napisane ten adres, oraz słowa że moja matka żyje, zdecydowałam że przyjdę, ale to chyba była pomyłka. Podniosła się z fotela i chciała wyjść.
- Zaczekaj, kiedyś mieszkała tu pewna para, byli dziwni, ja kupiłem od nich to mieszkanie. Opowiadał.
- Jak to dziwni? Zapytała z lekkim zdziwieniem
- Zachowywali się podejrzanie, jakby czegoś się bali, jakby się ukrywali, i rzeczywiście 25 lat temu urodziła im się córeczka, ale po pewnym czasie już jej nie było, po kilkunastu latach ten facet też zniknął, a kobieta wyprowadziła się, i już nigdy o niej nie słyszałem, wiem to bo kiedyś pracowałem w tym sklepiku na przeciwko, dużo się słyszało, mówili że to jakieś gangsterskie porachunki, że to dziecko zostało porwane, a jego ojciec popełnił samobójstwo. Upił łyk herbaty. Dziewczyna siedziała jak wryta, najprawdopodobniej to ona była tym zaginionym dzieckiem, ale mógł być to przypadek. Tylko wszystko świetnie do siebie pasowało, zamiast porwania, oddali ją do domu dziecka, a jej ojciec tego już nie wie...
- Wie może pan jak mieli na imię? Kobieta to Paula, ale facet nie mam pojęcia...Paula Smith...- rzekł.
- Ja, ja mam na imię Lynette  Smith, to muszę być ja, to musi byś moja matka...dziękuję panu za wszystko, bardzo dziękuje, jest pan niesamowity...uradowana że wie jak ma na imię jej matka podziękowała starszemu panu.
- Wpadnij czasami jeszcze, bardzo dobrze się z tobą rozmawiało- pomachał jej na pożegnanie, ona zaś posłała mu uśmiech i odmachała. Ucieszona odjechała do domu.

Czas na ciąg dalszy historii Lyn.
Ciekawi Was co się wydarzy dalej? 
To czytajcie następne rozdziały.
Ogólnie jestem teraz przy 8.
I tak trochę nie mam weny.
Ale spokojnie dam radę.
Jedynym utrudnieniem jest szkoła.
Nauka, nauka i jeszcze raz nauka.
Ja muszę się za siebie wziąć.
 Ale jest dobrze.
Zapraszam do czytania, postaram się kolejny rozdział 
dodać jutro, albo w czwartek.
Życzę Wam miłej nauki!
(o ile taka może być)
Oraz abyście przetrwali ten rok
bez nieprzyjemności.
I pamiętajcie uczcie się!
/ bezimienna.


5 komentarzy: