- Przede wszystkim nie powinnaś iść tam sama, poszła bym z tobą, jakby coś ci się stało, jakby znowu ten facet cię zaatakował?
Tłumaczyła jej.
- Ale nic takiego nie było, więc nie ma po co o tym mówić.
- A co z tym chłopakiem ze szpitala - zapytała biorąc ostatni kęs kanapki.
- Nie za dobrze, w ogóle nie podoba mi się ta sytuacja, nic mi nie mówią, nie wiem po co tam jestem, a jeszcze jego oczy, obawiam się że nie będzie widział. Wstała zanosząc naczynia do zlewu.
Ubrała się i ruszyła do szpitala, czekał ją ciężki dzień, praca, praca i jeszcze raz praca.
- Witaj Lynette - usłyszała znajomy głos. Fajnie cię widzieć. Odwróciła się i ujrzała zza pleców Josha, który machał w jej stronę zamykając auto.
- Hej, ciebie również. Cicho odpowiedziała, posyłając lekki uśmiech.
- Uprzedzam że dzisiaj nie będziesz miała łatwo. Musisz dać z siebie wszystko.
- Jak zawsze się postaram. Weszli do budynku, dziewczyna ruszyła w stronę windy, w której była Lil.
- Dziękuje Ci za wszystko, od wczoraj siedzi w zakładzie karnym, a ja nie chcę mieć z nim kontaktu. Powiedziała spuszczając wzrok, było jej głupio że wcześniej nie posłuchała byłej stażystki, gdyby tak zrobiła nie doszło by do tego.
- Nie ma za co - Uściskała czarnoskórą i razem poszły do pokoju pielęgniarek.
Dziewczyna założyła swój strój i związała włosy w luźnego koczka, a następnie poszła na obchód, po oddziale. Było nie zwykle cicho tego dnia, mało lekarzy i pielęgniarek, może dlatego że właśnie odbywa się jedna z najważniejszych operacji, otóż ratują życie małego chłopca, który ma przeszczep twarzy. Wszyscy bardzo się przygotowali do tej operacji, ten chłopak on uratował swoją rodzinę. Poświecił swoje zdrowie dla rodziny. w jego domu wybuchł pożar, to on zadzwonił po pogotowie, przy tym został bardzo poparzony. Nagle z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Zdenerwowany ojciec małego pacjenta i jego zapłakana matka natychmiast wstali z miejsca.
- Zrobiliśmy wszystko, to była ryzykowna operacja, niestety państwa syn nie przeżył tego. Powiadomił poważnym głosem, przytłumionym nadjeżdżającą karetką. Matka chłopaka zaczęła przeraźliwe krzyczeć, nie mogła się opanować, a jego ojciec, on nie mógł w to uwierzyć, zaciskał pięści, walił w ścianie, przeklinał lekarzy, miał do nich pretensje o to że nie uratowali jego skarba. Aż przykro patrzeć, to najgorszy widok. W innym pomieszczeniu lekarze oddają hołd nastolatce, która miała wypadek, po śmierci oddała swoje organy dla potrzebujących. Doktorzy pochylają głowy nad jej ciałem, stoją w milczeniu, a jej babcia płaczę, bo straciła swoją jedyną wnuczkę. W kolejnej sali młoda kobieta właśnie opuszcza szpital, ona otarła się o śmierć, miała raka złośliwego, jakimś cudem zniknął, nie ma go, lekarze są zdumieni, a ona cieszy się bo w domu czekają na nią jej ukochane dzieci i matka.
Po obchodzie, poszła do chłopaka po wybuchu, w pomieszczeniu był profesor Blue i Cooker, rozmawiali nad czymś, denerwowali się.
- Mogę jakoś pomóc, co się dzieje? Podeszła do dwóch dyskutujących ze sobą chirurgów,
- Chłopak najprawdopodobniej nie będzie miał oczu, ale nie mów mu. Zdenerwowany Josh chodził po pokoju.
- Ale jest przecież pewna opera...Blue nie dał jej dokończyć
- Tak, ale to zbyt ryzykowne, może umrzeć. Nie podejmę się tego, może stracić życie.
- Ja to zrobię, nie mogę pozwolić na to żeby stracił wzrok, to będzie straszne, jak mu to pan powie. Zadeklarowała się Lynette.
- Nie masz doświadczenia...a chcesz pozwolić na to żeby umarł? Powiedział Cooker jeszcze bardziej wkurzony, dziewczyna posmutniała, chciała uratować chłopaka, wiedziała że musi to zrobić - Przepraszam, po chwili dodał.
- Panno Smith, mam do pani pełne zaufanie, ale nie jest to możliwe - tłumaczył.
- Przecież on bez tej operacji też może umrzeć, musimy mu pomóc, jak nie wy to ja to zrobię, wiem co trzeba zrobić - przekonywała dziewczyna.
- Dobra, ale co jak się nie uda? Zgodził się chirurg,
- Musi się udać - szczęśliwa podbiegła do nieprzytomnego pacjenta. Poczuła z nim niesamowitą więź, coś jakby przywiązanie, jakby był jej znajomy, niesamowicie znajomy.
Po tym wykańczającym dniu pora do domu, Lynette ledwo co stała na nich, była padnięta. Dlatego walnęła się na łóżko i odpłynęła w krainę Morfeusza.
Parę dni później...
- Jeszcze podaj mu leki i zmierz temperaturę, jakby była wysoka podaj coś na jej zbicie. Poinformował Cooker i odszedł. Lynette stała nad poparzonym chłopakiem, jego rany powoli się goiły, dzięki niej, bo Josh tak naprawdę nie zajmował się nim, to młoda lekarka przejęła rolę dowodzącą, to czas na to aby się wykazała, i pokazała na co ją stać i co potrafi. Pacjent zaczął coś mówić, przyszła pani chirurg nie rozumiała go do końca słyszała tylko to: "Chroń ją, tylko o to cię proszę, chroń ją jak będziesz mógł". Dziewczyna za bardzo nie chciała dopytywać, nie miała jeszcze okazji z nim porozmawiać, nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa, zachowywała się dziwnie przy tym pacjencie, była bardziej cicha, zachowywała się na pewno delikatniej i ostrożniej, wiedziała że jeżeli popełni błąd to będzie to bolesne dla poszkodowanego, a tak bardzo nie chciała zrobić mu krzywdy. W tym momencie złapał ją za rękę.
- Kim jesteś? - zapytał lekko unosząc głowę - uratujesz mnie?
- Co pan robi...? - Poczuła dreszcze, które przeszywały jej ciało, poczuła jego ciepło, dotyk, coś niesamowitego, jak kiedyś.
- Uratuj mnie...muszę widzieć, muszę ją ochronić...zaczął błagać.
- Kogo? Zapytała poprawiając kroplówkę.
- Muszę ją ochronić, zabiją ją...cicho powiedział.
- Na pewno nie, wszystko będzie dobrze, próbowała go pocieszać.
- Nic nie wiesz, o niczym nie masz pojęcia, jesteś zwykłą rozpieszczoną dziewuchą przez swojego bogatego ojca, nie masz pojęcia o życiu w strachu. Krzyknął jej w twarz. Ona tak na prawdę nie wiedziała co powiedzieć...zaskoczyła ją jego wypowiedzią.
- Nie mam rodziców od urodzenia, masz rację nie mam pojęcia co to prawdziwe życie i problemy, pomijając to że zawsze byłam sama...masz rację. Wybełkotała cichym głosem, i wyszła.
- Przepraszam ja nie wiedziałem, nie chciałem...powiedział przepraszając Lyn- Jak masz na imię? Kobieta nawet się nie odwróciła, poszła w stronę wyjścia, nie miała ochoty już słuchać chłopaka. Cicho płacząc wędrowała bez sensu po szpitalu.
- Co się stało? - zapytał Ed, który własnie wracał do domu.
- Nie...wszystko jest jak w najlepszym porządku. Odpowiedziała przy czym próbowała nieudolnie się uśmiechnąć.
- Przecież widzę, nie oszukasz mnie. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie zadręczaj się tym, wracaj do syna i żony, na pewno czekają aż będziesz. Z jej oczu płynęły kolejne łezki.
- Nie, oni mogą zaczekać, ty płaczesz, nie mogę cię tu taką zostawić...stanowczo zakomunikował zasmuconej lekarce - Co ty na to jakby zabrał cię na ciastko - zaproponował.
- Mam pracę...
- Trudno, ja cię wytłumaczę Samowi, nie martw się. Uśmiechnął się.
- No dobrze...wybełkotała.
Wziął dziewczynę za nadgarstek i wyszli z budynku. Siedzieli w miłej kawiarence koło szpitala, Lyn zdecydowała się na szarlotkę. W pomieszczeniu w którym się znajdowali było bardzo przytulnie i ciepło, wszystko było z drewna, a dodatki beżowo-białe, wszystko wspaniale ze sobą współgrało.
- Powiesz czemu płakałaś? Zapytał oczekując odpowiedzi. Dziewczyna opowiedziała mu wszystko, także o swojej przyszłości, o starym przyjacielu, rodzicach, o Amy i Emmie, o wszystkim, wiedziała że może mu zaufać, jest on dobrym i pomocnym przyjacielem jakich mało.
Reszta dnia minęła szybko, Lynette nie wchodziła już do sali w której leżał nieznajomy, zajmowała się innymi pacjentami, nie powiedziała Joshowi co się stało, unikała go. W simie była rozdarta ta sytuacją nie wiedziała co ma myśleć, zastanawiała się nawet czy nie zrezygnować. Nie chciała mieć za bardzo kontaktu z chłopakiem, zranił ją, może rzeczywiście nie wiedział, ale nic go nie upoważniało do takiego zachowania. To był kolejny cios w serce Lynette , kolejny raz cierpiała i to bardzo. Wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą i nie dawały spokoju kobiecie. Najpierw trzeba się porządnie zastanowił co się mówi, bo mogą być tego okropne skutki, a przede wszystkim ból i smutek.
Ona miała nadzieję że to wszystko już się skończyło że nie powróci próbowała zacząć żyć od nowa, rozpocząć nowy rozdział, a jednak los płata nam figle, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Nie jesteśmy w stanie również ich ominąć, może te rzeczy dzieją się w jakimś celu, może mają ukryte dobro, nawet te złe. Po każdym nie miły przeżyciu coś sobie uświadamiamy, uczymy się czegoś, staramy się odkryć swój błąd, który mógł doprowadzić do niemiłej sytuacji. Czasami go odnajdujemy, ale czasami nie mamy siły o tym myśleć, chcielibyśmy uciec jak najdalej od świata. Zaszyć się gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie i odpocząć od problemów, które narastają z dnia na dzień, no ale cóż takie jest życie i go nie zmienimy, żyjmy pełnią radości i czerpmy z życia jak najwięcej, bo nigdy nie wiadomo kiedy przyjdzie koniec, może być nie długo, ale i za parędziesiąt lat, dlatego chwytajmy dzień! Carpe diem! Jak to mówi nam bardzo dobry film i książka.
Siemanko!
Jak Wam się na razie podoba?
Piszcie!
A jak pierwsze dni w naszej "ukochanej" szkole?
U mnie znakomicie...
Tylko dzięki pisaniu potrafię zapomnieć o szkole.
A wy jak sobie radzicie?
/ bezimienna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz