niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdzial pierwszy

Wschód słońca tak pięknie snuję się nad jeziorem. Jego promyki wyłaniają się zza drzew. Oświetlona tafla wody lekko faluję. Słychać tylko śpiew skowronka i szum wiatru. Ten cudowny klimat panuję teraz pod Londynem. Jego obrzeża opanowała piękna pora roku - lato. Na skraju tego pięknego miasta mieszkają trzy cudowne dziewczyny. Zamieszkały daleko od zgiełku, poszukiwały ciszy, spokojnego życia. Osiągnęły go właśnie tu, w małym domku nad wodą. To tu są szczęśliwe, prowadzą harmoniczne życie, pełne ładu.
 Stały nad brzegiem zalewu, zamyślone wpatrywały się w krajobraz wschodzącego słońca. Lynette trzymała w ręku świeżo zaparzoną  kawę, którą co chwilę popijała. Towarzyszyła jej brunetka- Amy. Obie były jak siostry, po mimo tego że nie były spokrewnione, czuły niesamowitą więź. Co i raz spoglądały na siebie, posyłając sobie uśmiech. Dziewczyna trzymająca napój w ręku miała śliczne czekoladowe oczy i blond włosy, zaś postać obok to brunetka o granatowym spojrzeniu. Ich włosy lekko się unosiły od powiewu wiatru. Każda z nich miała na sobie cienkie okrycie, które przykrywało plecy.
- Zrobię śniadanie, idziesz ze mną? Zapytała Amy. Świetna kucharka, powinna iść w tym kierunku, bo na prawdę gotuję bardzo dobrze, ale ona postawiła na studia prawnicze, zaś gotowanie traktuje jako hobby.
- Tak, pewnie. Złotowłosa blondynka wróciła do rzeczywistości. Obie poszły do kuchni przygotowywać posiłek.
- Dzień dobry, a co to tu tak pięknie pachnie? Do kuchni weszła Emma, siostra Amy. Obie bardzo się kochały, brunetka była jak matka dla młodszej dziewczyny. Szesnastolatka siadła przy stole oczekując na posiłek.
- Amy robi najpyszniejsze gofry na świecie- zakomunikowała. Miała rację, dziewczyna nawet najprostszą potrawę potrafi przemienić w arcydzieło. Brunetka postawiła danie na stół, wszystkie zaczęły jeść.
- Boję się...cicho wybełkotała Amy. Ona była straszną panikarą, przejmowała się byle czym.
- Nie martw się na pewno egzaminy pójdą ci świetnie, jak zawsze dasz sobie radę. Musisz tylko uwierzyć w siebie i pokazać im na ile cię stać, tak aby opadły im kopary, zrobisz to, a zwycięstwo gwarantowane. Pocieszyła ją Lyn, lekko pocierając jej ramie. Dziewczyna na prawdę nie miła się czym stresować, najlepsza studentka prawa na uczelni, osiągnie sukces szybciej jak jej się zdaję, szkoda że ma tak mało wiary w siebie.
- Zazdroszczę ci, zawsze byłaś taka odważna i twarda, pewna siebie. Może i tak było, ale Lyn , ona udawała, przykrywała emocje pod tak zwaną maską, muszę przyznać że była w tym naprawdę dobra. Przeżyła więcej niż innym  by się wydawało. Jej życie nie było kolorowe, starała się zapomnieć o przeszłości, ale było jej ciężko zapomnieć jak to zostawili ją rodzice i przyjaciel, przez długi czas była sama, musiała liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Odłożyła talerz do zlewu i poszła do swojego pokoju. W pomieszczeniu panowała biel połączona z beżem, było sterylnie czysto, wszystko miało swoje miejsce, była to typowa dziewczęca sypialnia, jedynym dominującym kolorem były ciemno różowe kwiaty. Do pokoju zawitały już promyki słońca, a świetlista gwiazda od paru minut była już na niebie, cudowny nastrój panował w tych czterech ścianach, przytulny i ciepły. Blondynka otworzyła szafę pełną ubrań, lekko zaspana wyjęła jasne jeansy z wysokim stanem i koszulkę do pępka, do tego dobrała czarne conversy, odłożyła stylizacje na łóżko i poszła wziąć prysznic. Po umyciu się zrobiła sobie lekki makijaż a następnie wysuszyła włosy i ubrała się w to co przygotowała wcześniej.
 Panował dzisiaj wietrzny dzień, dlatego narzuciła na siebie lekki płaszczyk a następnie wyszła z domu. Zamknęła za sobą drzwi od pojazdu po czym włączyła silnik, samochód ruszył z piskiem opon. Po 10 minutach była już pod uczelnią.
- Witaj Lynette ! Pola krzyknęła do dziewczyny, która właśnie zamykała drzwi od samochodu.
- Hej, powiedziała niepewnie, zdziwiło ją to, bo nigdy za sobą nie przepadały, to chyba pierwszy raz kiedy szatynka tak miło i ciepło ją przywitała, choć może to tylko złudzenie.
- Życzę powodzenia, mojej najlepszej przyjaciółce. I ten jej szczery uśmiech...Ana wręcz jej nienawidziła.
- Ughh...powiedziała sama do siebie - nienawidzę jej. Patrzyła na Pole, która zniknęła w tłumie. Ogarnął ją lekki stresik, przed ogłoszeniem wyników, chyba pierwszy raz tak się stresowała, w końcu od tego zależała jej dalsza kariera, niby miała to jak w banku, bo profesor Blue zapowiedział że poszło jej znakomicie, po mimo tego i tak serce biło jej dosyć szybko. Zawsze była opanowana, tego nauczyło ją życie, lecz w tamtej chwili myślała że zaraz zwymiotuję.
- Panno Smith, gratuluję. Zawiadomił wykładowca Sam, zdejmując swoje  okulary i podając wyniki złotowłosej. To było do przewidzenia- dodał.
- Czyli zdałam? tak? Zapytała nie pewnie.
- Nie cieszy się pani? Uśmiechnął się niepewnie. Miała ochotę skakać z radości, bo spełnia swoje kolejne marzenie.
- Nie ma pan pojęcia jak!
- To było pewne, jak moja najlepsza uczennica mogła nie tego nie osiągnąć, miałaś najlepsze wyniki, obroniłaś się świetnie, a i przypominam że masz pracę w moim szpitalu, na razie jeszcze jako stażystka, a po wakacjach jako chirurg. To była najlepsza wiadomość dla kobiety, nie narzekała na swoją prace, bo dorabiała sobie w szpitalu, miała dosyć wygodne życie, ale ta praca da jej jeszcze więcej, teraz zapewnia przyszłość Emmie, nie może być już lepiej.
- Nie wiem jak panu dzięko...przerwał jej.
- Dziękuj sama sobie, bo to twoja zasługa, tylko i wyłącznie twoja ciężka praca doprowadziła do takiego efektu, widzimy się jeszcze dzisiaj w pracy, więc do zobaczenia, jeszcze raz gratuluję. Pożegnał się z dziewczyną i zabrał się za swoją robotę.
Gdy Lyn tylko wyszła z auli, po korytarzu rozprzestrzeniał się radosny krzyk. Tak!!! krzyczała 25-latka.
- Udało się! pisnęła w telefon. A-aa-a u ciebie jak? Zapytała lekko zdenerwowanym głosem, zniecierpliwieniem czekając na odpowiedź Amy. W urządzeniu zapadła cisza, chwila niepewności trzymała Lane w napięciu. No mów coś, bo nie wytrzymam.
-  Zdałam! Ej czy ty też stoisz na środku ulicy, drzesz się jak opętana, ja tak...
- Trudno, a widzisz mówiłam że dasz radę, i kto tu ma rację? Ale powiem ci że jak tam weszłam to stresowałam się strasznie, ale dobra muszę kończyć bo wchodzę do kawiarni, papa gratulacje, do zobaczenie w domu. Dziewczyna wsadziła telefon do kieszeni i przekroczyła próg pomieszczenia, miała jeszcze godzinkę do pracy, dlatego też zdecydowała się na drugą poranną kawę. Stanęła w kolejce, przed nią był mężczyzna wyglądał na około dwadzieścia pięć lat, ciemny blondyn, wydawał jej się niesamowicie znajomy, jakby gdzieś już go widziała, wiedziała że zna go skądś.
- Co pani podać? Z transu wyrwał ją kelner. Blondynka od razu wróciła do rzeczywistości i spojrzała w stronę sprzedawcy.
- Poproszę mrożoną Caffe Mocha. Gdy pan przygotowywał jej zamówienie, kobieta szukała wzrokiem nieznajomego, męczyło ją to że go kojarzyła, może tylko jej się wydawało, albo był do kogoś z jej przyjaciół podobny. Mężczyzna podał jej napój, a ona podziękowała i wyszła. Miała ochotę na spacer po Londynie, uwielbiała to miasto, a szczególnie kochała po nim spacerować, obserwować ludzi, myśląc o wszystkim. Często wychodziła na miasto, po mimo tego że lubi cisze, to od czasu do czasu miała ochotę przejść się po zatłoczonej stolicy. Przysiadła na ławeczce w jej ulubionym parku. Patrzyła na otaczającą ją przyrodę, świat, ludzi śpieszących się do pracy. A ona w spokoju siedziała i popijała kawę, czas jakby się zatrzymał. Wspominała dawne czasy, jej życie. Zawsze musiała uciekać, zawsze miała wrażenie że ktoś jej szuka, żyła w strachu, ale gdy zamieszkała w domku nad jeziorem, to wszystko jakby ucichło, już nie było głuchych telefonów, dziwnych listów. Pierwszy raz poczuła się bezpieczna. Obwiniała się że to wszystko dotyka też Amy i Emmy, one poznały się w domu dziecka, gdy miały 17 lat, następnie wynajęły małe mieszkanko w biednej dzielnicy, potem okazało się że Lynette  ma spadek o którym nie wiedziała i tak znalazły się na skraju Londynu. Nie mogły już mieszkać tam gdzie wcześniej, nie były tam bezpieczne.
 Spojrzała na zegarek, który wskazywał czas w który musi się zbierać do pracy w szpitalu. Zabrała rzeczy i wsiadła do auta. Po chwili była już na miejscu. Weszła do budynku, gdzie od razu ciepłym spojrzeniem przywitała ją Alexia, pomachały sobie na wzajem, po czym młoda lekarka weszła do windy. Wcisnęła guzik z numerem trzy i urządzenie ruszyło w górę. Nienawidziła tego nieprzyjemnego uczucia gdy winda startuje i zakańcza jazdę.
- Witaj Lil, czarnoskóra przeglądała coś w papierach, to ona zazwyczaj zajmowała się tym tutaj. Tak pochłonięta pracą nawet nie usłyszała koleżanki. Halo, ziemia do Lily...powtarzała w kółko Lynette - O Boże Lil co ci się stało? Dziewczyna zauważyła pod okiem swojej współpracownicy wielkiego sinika.
- Ooo hej, powiedziała niepewnie, obok niej były okulary przeciwsłoneczne, które natychmiast założyła i lekko się uśmiechnęła- przepraszam nie zauważyłam cię, przewróciłam się- dodała.
- Mnie nie oszukasz, znowu to zrobił, jak możesz dać tak sobą pomiatać, on cię katuję, zostaw go jak najszybciej, uciekaj od niego. Zdjęła z siebie kurtkę i powiesiła na wieszak, następnie czesała włosy w kucyka, przyglądając się dokładnie reakcji koleżanki na jej wypowiedź.
- Sprowokowałam go...odpowiedziała po chwili namysłu.
- Nie, zostaw go i tyle, pomyśl o Elle, twojej małej córeczce, co jeżeli ją też zacznie bić? Podeszła do dziewczyny, która cicho płakała- pomogę ci, ale nie możesz żyć w tym chorym związku.
- Ale ja go kocham...zostaw mnie nie masz o niczym pojęcia. Kobieta wybiegła z pokoju, Lynette  próbowała ją zatrzymać, ale na marne.
- Daj sobie spokój, ona za bardzo go kocha. Powiedziała Taylor parząc herbatę. Tay to przełożona pielęgniarek, zadufana w sobie kobieta, która zrobi wszystko tylko aby jej było dobrze,  Lynette nie za bardzo za nią przepadała.
- Ale nie mogę pozwolić aby ją bił, Lil na to nie zasługuje. Przysiadła na kanapie przy szatni pielęgniarek.
- To jej sprawa, może na prawdę zasłużyła. Jasnooka blondynka totalnie nie zdawała sobie sprawy z tego co mówi, nie obchodziło ją to że ktoś ma problem, liczyło się to że ona dobrze się czuję, ciekawe kto przyjął ją do tej pracy. Ana popatrzyła na nią z politowaniem, nie sądziła że pielęgniarka może być aż tak okrutna.
- Jak możesz...podeszła do niej. Lil, to ona tu wszystko robi, a ty...ahh brak słów, to ona nauczyła mnie tu wszystkiego, pokazała szpital i oprowadziła po nim, dobrze wiesz że to ty powinnaś to zrobić, nie masz dla niej ani grosza szacunku, to ona powinna tu dowodzić, powinnaś ją przeprosić za wszystko co jej powiedziałaś ostatniego czasu. Ja bym się wstydziła tego - dodała.
- Przypominam ci że to ja tu jestem przełożoną pielęgniarek i ja tu rządzę, a ty jesteś tylko stażystką. Powiedziała dodając ten uroczy uśmiech z ironią.
- Za dwa miesiące zmienisz zdanie i to mnie będziesz słuchać, wtedy będę chirurgiem, dostałam tu pracę. Będę starała się aby to Lil zajęła twoją posadę, a ty będziesz już zwykłą pielęgniarką, nie będziesz już nikogo poniżać, ja już się o to postaram.
- Nie zrobisz tego- słowa po których możesz wszystko. Podeszła do niej jakby chciała ją uderzyć, ale do pokoju wszedł młody lekarz, Tay była nim zainteresowana, od pewnego czasu kręciła się w okół niego, lecz jej zamiary to lepsza posada i premia, ale chyba Josh bo tak miał na imię zdawał sobie z tego sprawę. Był niezwykle tajemniczy, mało o sobie mówił, cichy ale za razem bardzo przystojny lekarz, nie które z dziewczyn przyprawiał o zawrót głowy, bo nie jedna na jego widok mdlała. Odkręciła się w jego kierunku powoli się do niego zbliżając. Lynette miała ochotę wybuchnąć śmiechem, bo zna jej plan, lecz postanowiła się w to nie wtrącać i tak wie że kobieta zrobi z siebie kompletną idiotkę. Dziewczyna coraz bardziej zbliżała się do chirurga tworząc niebezpieczną odległość, w tej samej chwili Ana postanowiła wyjść z tego pokoju bo czuła się bardzo nie zręcznie.
Lekarz  wtem odepchnął od siebie Tay.
- Panno Smith czy byłaby pani tak uprzejma i zrobiłaby mi kawę i potem przyniosła do pokoju - przerwał nie zręczną sytuację, a kręcąca się w około niego pielęgniarka spojrzała zabójczym wzrokiem na byłą stażystkę.
- Tak, pewnie - uśmiechnęła się do pracownika szpitala, zaś Tay czerwona wyszła z pomieszczenia, po kliku sekundach on też je opuścił. Lynette śmiejąc się cicho pod nosem wykonywała swoje zadanie.
- A to dopiero - powiedziała sama do siebie, przy tym nie mogąc opanować śmiechu.
- Dobry humor dopisuję? Ed zdyszany wbiegł do pokoju. Był do kolejny chirurg w szpitalu, również cieszący się uznaniem.
- Nasza kokietka przed chwilą dostała kosza od Cookera, wybiegła czerwona, tylko współczuć. Może i to było wredne ale każdy wie że przełożona sobie na to zasłużyła i ma za swoje. Jej zachowania są poniżej krytyki, nie można ich do niczego porównać.
- To było do przewidzenia, od zawsze wiedziałem że Josh nie jest taki głupi i nie złapie się na jej zagrywki. Powiedział biorąc do reki szklankę wody, zaś Lynette wzięła do ręki napój dla młodego chirurga i ruszyła w stronę wyjścia żegnając się z kolegą.
 Można by pomyśleć że kościół słyszał najwięcej modlitw, otóż nie to ściany szpitala mają to do siebie, zazwyczaj na nocnej zmianie jest najciężej, ludzie płaczą i cierpią, modlą się o swoje życie, a ich rodziny o zdrowie dla nich. To tu odgrywa się walka o czyjeś życie, to właśnie tu ludzie walczą o kolejny oddech, nawet największy samobójca miękkie, z czasem zdaje sobie sprawę że to życie jest piękne i jest to najlepszy dar od Boga. Kolejnym takim darem jest miłość, dał nam to uczucie po to abyśmy kochali. On uczy nas kochania wszystkich, absolutnie wszystkich, nie ma wyjątku, bo to najważniejsze uczucie, kochać to jest coś czego nikt nam nie może zabrać. Właśnie o to w tym  wszystkim chodzi, chodzi o miłość do bliźniego. W szpitalu widziano wiele przypadków miłości, tej najsilniejszej. Najgorsze to to jak lekarzom nie uda się uratować osoby, która była wszystkim dla kogoś, była sensem życia. Ale gorsze są jeszcze słowa, kiedy operujący wychodzi przekazać że ukochany nie żyję i nic nie dało się zrobić. Lekarz jest świadomy tego że zrobił wszystko ale odczuwa pewną porażkę, ze może jednak mógł zrobić więcej, albo popełnił błąd, który decydował o życiu człowieka. Ten zawód jest jednym z najgorszych prac, bo z jednej strony ratuję się czyjeś życie, a z drugiej może być już za późno. Straszna chwila to gdy umiera dziecko, które tak na prawdę nie poznało jeszcze życia, nie zaznało jeszcze jego smaku, nie widziało wszystkiego.
 W każdej z sal dzieje się co innego, w jednej odgrywa się scena niczym z romantycznych filmów, bo chłopak oświadcza się swojej dziewczynie chorej na raka, ona płaczę bo nie może w to uwierzyć , a mu lecą łzy bo widzi cały swój świat. W drugim pomieszczeniu jest zaś ta gorsza z chwil, gdy dziewczyna z anoreksją nie chce się leczyć , jej matka płacze bo ją kocha, a  młodszy brat patrzy na chora siostrę  i nie może pojąć dlaczego to robi, przecież dla niego jest najpiękniejsza. W kolejnej jest chwila rozstania, otóż starszy pan właśnie żegna się ze swoją żoną, mówiąc jej że ją kocha i jeszcze się spotkają, mówi też że jest dla niego wszystkim i będzie przy niej zawsze, ale jego żona mu nie pozwala odejść, ona się modli, modli się do Absoluta czyli Boga który jest wszystkim mówi mu że nie może tego zrobić.
 Lynette  cicho zapukała do gabinetu Josha - Emm...przyniosłam pana napój. Wychyliła głowe zza drzwi.
- Ooo dziękuję bardzo. Spojrzał odrywając wzrok z komputera, na jego twarzy powstał lekki uśmiech. Wtem zadzwonił telefon.
- Halo? Odezwał się do komórki, i wstał z fotela.
- Co? Czy wy powariowaliście? Zaczął nerwowo chodzić po pokoju, Lyn zaś postawiła napój na biurku, i poszła w stronę drzwi, nie chciała wtrącać się w prywatne sprawy lekarza, dlatego zdecydowała że najlepszym pomysłem będzie jak sobie pójdzie.
- Nie, zaczekaj - krzyknął do dziewczyny, a potem kontynuował rozmowę - Macie to zakończyć, a ty szczególnie, nie mogę wam tak pomagać ciągle, wiesz że naginam zasady i nie mogę tak. Stanął nad oknem i wymachiwał rękoma, krzyczał do urządzenia, był bardzo zdenerwowany.
- Do cholery co wam odbiło pakować się w kolejne walki z tymi ludźmi, macie jak najszybciej to przerwać i robię to ostatni raz. Rozłączył się i w końcu trochę się opanował, oparł ręce o biurko.
- Ja może pójdę, wybełkotała młoda lekarka wychodząc, była skrepowana całą sytuacją.
- Mam dla ciebie zadanie. Te słowa zdziwiły kobietę, myślała że taki chirurg jak on sam sobie świetnie poradzi, nigdy nie prosił nikogo o pomoc i robił wszystko sam.
- Ale...Nie wiedziała co powiedzieć, jego słowa totalnie ją zmyły z tropu.
- To jest rozkaz, musisz mi pomóc, zaraz przyjedzie tu mój brat ze swoim kolegą, chłopak jest bardzo ranny, musimy przyjąć go natychmiast, ale nikt nie może się dowiedzieć co tak na prawdę się stało. Tłumaczył dziewczynie.
- Ale o co dokładnie chodzi? Zapytała oczekując na odpowiedź.
- Dowiesz się w swoim czasie, może. Podszedł do okna. Już są- krzyknął. Złapał swoją pomocnice za rękę i wybiegli z pokoju, wiedzieli że muszą działać szybko, chłopak wyglądał na strasznie poturbowanego.
- Ale ja nie powiedziałam że się zgadzam, mówiła lekko zdyszana w trakcie biegu.
- Nie masz nic do gadania, wykażesz się, nigdy ci nie ufałem, wydawało mi się że nie masz talentu, i dziwiło mnie to jak profesor Blue cię wychwalał, dla mnie byłaś tylko materiałem na pielęgniarkę, więc teraz pokażesz mi to co potrafisz i pamiętaj dostałaś bardzo poważne zadanie. Powiedział stanowczo zbliżając się do zakrwawionego pacjenta. Podniósł go, przy tym pomógł chłopakowi obok. Lynette szybko przyciągnęła łóżko na kółkach i we trójkę położyli na nie poszkodowanego. Lyn podłączyła jeszcze kroplówkę i szybko zawieźli go na pojedynczą sale obok gabinetu Cookera. Mężczyzna który przywiózł poturbowanego chłopaka do szpitala był nie zwykle podobny do Josha, była stażystka przez chwile pomyślała nawet że są braćmi.
- Musisz mi powiedzieć co się stało, ja powinnam wiedzieć dlaczego on tak wygląda, bo to nie jest zwykły wypadek. W około niego była mnóstwo krwi, która wydobywała się z jego ran. Wyglądał strasznie...
- Wybuch, wystarczy? Wybuch bomby, zamach, ale nikomu ani słowa. No rzeczywiście - pomyślała dziewczyna, chłopak wyglądał jak po wybuchu jakiejś bomby, jego skóra była w stanie krytycznym, wszędzie był poparzony, a co najgorsze, miał owinięte oczy, wszędzie była czerwona ciecz.
- Zajmij się jego ranami, opatrz je i podaj odpowiednie leki. Zakomunikował i wyszedł gdzieś z chłopakiem podobnym do niego, Lynette  zrobiła to co jej kazano, zajęła się pacjentem, co chwila mamrotał coś pod nosem, dlatego dała mu też leki na uspokojenie. poczuła coś niesamowitego, jakby go znała...zapach tak jakby go już gdzieś czuła, był niesamowity...wiedziała że musi mu pomóc, on tego potrzebował.

Witajcie!
To pierwszy rozdział.
Według mnie jest słaby, ale ocena należy do was.
/ bezimienna.


1 komentarz:

  1. Ciekawe jak dalej potoczy się historia Lynette i tego poturbowanego chłopaka :)

    http://crafty-zone.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń