Zbliża się magiczny czas. Zapach świąt już wdarł się do Gangu Parkera i na ten okres pozostanie.
Wszyscy nie mogą się już doczekać tego wydarzenia, to już za trzy dni.
Lyn i James nie odzywają się do siebie od ostatniej kłótni, oboje się unikają, ale tak na prawdę gdy tylko mają okazję wzroku od siebie nie odrywają. Spoglądają gdy tylko mogą, ale żadne z nich nie ma odwagi się do tego przyznać.
- Mamy wam coś wspaniałego do powiedzenia - powiedział Oliver, a przy kolacji zapadła cisza - będziemy mieli dziecko.
- Na prawdę, gratulujemy - zareagowała ucieszona Alice, od razu wstała z miejsca, aby pogratulować przyszłym rodzicom.
- Będziecie najlepszymi rodzicami jakich zam - kontynuował gratulacje Peter.
Na twarzach młodych ludzi zagościł uśmiech, pomijając Jamesa i Lyn, którzy siedzieli od siebie oddaleni jak najbardziej było można.
- Lynette...- szturchnął ją Max - nie cieszysz się?
Wyrwał ją z transu, spojrzała na niego, jakby nie wiedziała o co chodzi.
- Tak, oczywiście - przytaknęła - może ja już pójdę...- wstała i odeszła od stołu.
Wszyscy byli tak zaaferowani nowiną, że nikt poza Maxem tego nie zauważył, lecz ten nie zatrzymał dziewczyny.
Chciałam w końcu zacząć żyć, czerpać z tego jak najwięcej, cieszyć się, myślałam że najgorsze już za mną, ale się myliłam. Podobno Bóg daje nam tyle ile jesteśmy w stanie udźwignąć, chyba źle obliczył moje możliwości.
Szła wąski korytarzem ocierając się o jego ściany.
- Zaczekaj - złapał dziewczynę za ramiona i przyciągnął do siebie.
- Puść mnie - wyrwała się, ale chłopak ponowił swój ruch i po raz drugi ich twarze były blisko.
- Nie możemy tak żyć...
- Jak? - zapytała zdenerwowana.
- Traktujemy siebie jak powietrze, Lyn, ja przepraszam...
- Tylko na to Cię stać? - w jej głosie było mnóstwo gniewu i żalu.
- Nie...- i pocałował ją, przyciskając do ściany, ona próbowała się wyrwać, ale facet był silniejszy, po chwili przestała, poddała mu się. Straciła kontrole nad tym co robi.
Parker opierał się rękami o ścianę. Przestał, puścił ją.
Patrzyli sobie przez chwile w oczy, żaden z niech nie wypowiedziało ani jednego słowa. Ich oddechy stawały się jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Odbijały się od ścian, wędrowały po całym korytarzu.
Poszła.
On patrzył się jeszcze na nią, kiedy ta opuszczała korytarz.
Oboje nie wiedzieli co zrobili.
Zawładnęła nimi namiętność, jakiej jeszcze w sobie nie mieli.
Poszła do pokoju, starała się opanować, bo jedyne co chciała zrobić to krzyczeć. Wydrzeć się jak jeszcze nigdy w życiu.
Chodziła nerwowo, wymachiwała rękoma, płakała.
To nie miało tak być, nie tak, coraz bardziej odczuwam brak jego osoby, on jest kimś dla mnie...
Gdy nastał już spokój, przysiadła na łóżku i patrzyła przez okno. Zastanawiała się nad wszystkim co się stało, obserwowała przy tym płatki śniegu spadające na balkon. Umilkła, śmiechy dochodzące z dołu, trochę ją przytłaczały, chciałaby teraz też tam być, śmiać się, ale nie potrafiła, a może też i nie chciała.
Jej problemem było to że nie chciała dać sobie pomóc, oddalała się coraz bardziej od przyjaciół, stawała się samotna po mimo ludzi, którzy starali się zawsze być. Może nie chciała zniszczyć innych, ale przez to niszczyła siebie.
Omijała ich jak mogła, zamykała się w pokoju, nie wychodziła, bo nie chciała mówić o swoich problemach, chciała zmierzyć się z nimi sama, w ciszy, ale czy tak się da?
Czy jesteśmy w stanie sami stawić czoła przeciwnościom? Wydaję się że nie, bo do tego potrzeba miłości, którą ona odtrącała.
Och, jestem teraz w rozsypce
W środku i na zewnątrz
Szukam słodkiej kapitulacji
Ale to nie jest koniec
Nie mogę tego pojąć
Jak zachowujemy pozory
Zachowujemy nas
I choć wiedziałem to od dłuższego czasu
I cała moja nadzieja
Wszystkie moje słowa
Są nadpisane w gestach
Lecz stoisz na mojej drodze
Odprowadzasz mnie do domu
I, oh, sprawiłem Ci jedynie ból
Wiem, ale wszystkie moje słowa będą zawsze należeć
Do całej miłości, którą zabrałaś
Gdy stoisz na mojej drodze
Odprowadzając mnie do domu
Ed Sheeran
I'm A Mess
Co czułem? Jakby wszystko co miałem w sobie rozleciało się, jestem w rozsypce w środku i na zewnątrz.
Jestem głupcem, pozwoliłem na to na co nie powinienem
Straciłem wszystko co miałem
Jeden dzień, to był jeden dzień.
Jedna chwila i rozpadło się całe moje życie, wszystko zamieniło się w koszmar.
Witajcie!
Dzisiaj już 20 rozdział!
Dziękuję że czytacie mojego bloga.
Pamiętajcie aby zawsze skomentować.
Może coś byście zmienili?
Komentujcie.
/ bezimienna.
Ciekawy rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
nataa-natkaa.blogspot.com